Biegłem!
Totalna amatorka! Nie jestem zrzeszony w żadnym klubie, nie biegam w ogóle, nie licząc tego jak się do pracy wyjdzie za późno i trzeba pod spieszyć. Na to bieganie nachodziło mnie już od roku, ale gdzie tam, jak można pójść po to by nie dobiec do mety, może innym razem. Bieg Sylwestrowy 2010 – znów mam ochotę pobiec, ale... gdzie tam w zimie na mrozie biegać, jeszcze nie oszalałem. W końcu IX Bieg Naftowy, BIEGNĘ! Decyzja zapadła na 2 tygodnie przed startem. Po tygodniu pomyślałem, że należałoby trenować i nie po to by mieć lepszą kondycję, na takie rzeczy już dawno za późno. Chodziło o to, by organizm nie dostał szoku, kolka, zakwasy, skurcze te sprawy. Udało się, przez 5 dni wieczorem biegałem osiedlowymi chodnikami uzyskując coraz lepsze wyniki. Jednak był to bieg na odległość około 2-3 km, a gdzie tam 7 km jak informowano, a ostatecznie jednak 8 km. Masakra! Założenie numer jeden to dobiec do mety, założenie drugie – nie przybiec ostatnim, założenie trzecie – zrobić sobie trzy przystanki maksymalnie. Więcej od siebie nie oczekiwałem. Pogoda od rana nie zachęcała do biegu i zastanawiałem się co to będzie jak będzie padał deszcz. Trudno, za bardzo się nastawiłem, lecę i tak, choć chmury na czas mojego biegu łaskawie wstrzymały polewanie asfaltów.
07.05.2011 22:28