Sukienkę ma czerwoną, z góry z lekka zroszona, czy to żółcieniami, czy to pomarańczowymi akcentami, trochę słabo rozróżniam kolory, więc mogę na spokojnie stwierdzić że te akcenciki to pomarańcz. Pobiera sporo prądu, konieczna była wymiana bezpieczników na większe, więc nie powinno nic jej w świeceniu przeszkadzać.
Ubierano ja 4 dni, czy to długo - rzecz gustu, mnie się wydaje, że długo, aczkolwiek stroiciele drzewka twierdzą, że rok rocznie tyle to trwało.
Nieważne, wielka choinka, jeden z symboli świąt Bożego Narodzenia dumnie zdobi gorlicki rynek.
Bardzo ładnie wygląda również iluminacja ulicy Mickiewicza, szpaler lip wygląda niczym pokryty szadzią, skrzą się i cieszą oczy, mam wrażenie, że również w dzień się świecą. Przechodząc dziś przez rynek miałem wrażenie, że małe kropelki, iskierki mrugają radośnie.
W trakcie przechodzenia przez rynek zauważyłem jednak coś ciekawego na drugiej jego płycie, trochę poniżej pomnika „męskiej prostatowej niedoli” tak mniej więcej na wysokości szampańskich wodotrysków coś stoi.
Aluminiowa konstrukcja, od dołu przyozdobiona rozchodzącymi się na trzy strony zielonymi sztucznymi gałązkami. Sztuczne gałązki i choinki są ponoć bardzo ekologiczne, no bo przecież dla ekologicznego spojrzenia niema znaczenia fakt, że biodegradacja PCV trwa setki lat, a sam proces produkcji związanej z wyziewami zakładów chemicznych i ewentualnym późniejszym recyklingiem także zużywa wiele energii, zatruwając przy tym środowisko, ale grunt, że nie ścięto nic naturalnego. Zostawmy jednak ekologie na boku i przyjrzyjmy się temu czemuś co zagościło poniżej wspomnianego już wcześniej pomnika.
Gdy pierwszy raz to coś zobaczyłem był środek dnia, długo stałem i przyglądałem się temu czemuś by dociec ki diabeł. Nie znalazłszy jednak odpowiedzi na dręczące mnie pytanie zapytałem kilku przechodniów co to jest?
Pierwszy był pan Józek, znawca życia, esteta i sybaryta, koneser wytrawnych choć tanich win. Pan Józek spojrzał na mnie przeciągle i ze smutkiem odpowiedział – szefie, dwa złote nam brakuje, bądź pan łaskaw! W nadziei na odpowiedz byłem łaskaw, ale niestety pan Józek podziękował i udał się był w głąb ulicy Piekarskiej zostawiając mnie w niewiedzy.
Jako kolejną nadzieję na wiedzę wybrałem pana Witka, pan Witek w młodości świetnie się zapowiadał, jak sam twierdzi tak świetnie, że nawet przez jakiś czas zapowiadał pociągi na jednym z lokalnych dworców kolejowych, niestety sam już niezbyt dobrze pamięta na którym, czy w Polnej czy w Moszczenicy. W tej chwili pan Witek jest z lekka sfrustrowanym człowiekiem w latach Chrystusowych, który odgraża się, że jeszcze wszystkim pokaże. Na pytanie co to jest? odpowiedział – karafka, to przecież oczywiste, smukłe to a od góry zwieńczone korkiem, karafka jak nic.
W zasadzie mógłbym się z tym zgodzić, ale coś mi nie dawało spokoju, nadal nie byłem pewien co to jest? Postanowiłem kontynuować moją małą sondę.
By nie być posądzonym o męski szowinizm zapytałem o zdanie panią Basię, która jest atrakcyjną niewiastą w wieku nieokreślonym, bo przecież wiadomo, że kobiet o wiek się nie pyta. Pani Basia spojrzała na to coś, potem na mnie, potem znów na to coś i stwierdziła, że nie wie, ale może to być anioł zagłady, bo przecież 21 będzie koniec świata. I oddaliła się zamyślona. Tu nie pozostaje mi nic innego jak za poetą powiedzieć – duchowi memu w pysk dała i poszła.
Jako następnego respondenta upatrzyłem sobie Dawida, a raczej Dawidka. Ten młody człowiek o wzroście około 120 centymetrów przemieszczał się ruchem jednostajnym po kole w odległości około 30 centymetrów od tego czegoś. Zapytany: Co to jest? Zatrzymał się, spojrzał i z ognikami w oczach rzekł – a masz cukierki? Szczęśliwie miałem. Dawid wpakowawszy sobie do ust wszystkie trzy cukierki jakie miałem odpowiedział – tło łestł łałoł! Co? Łałoł! Co? No przecież mówię, że anioł! Z niesmakiem powiedział Dawid i pobiegł. Aha - odpowiedziałem nieprzekonany jednak, w tym momencie postanowiłem zakończyć sondę i w niewiedzy udać się do domu, a na rynek powrócić wieczorem z nadzieją, że w nocnym oświetleniu odkryję co to jest?
Gdy wieczorową porą znalazłem się na naszym świątecznie iluminowanym rynku, bo i ratusz jest przyozdobiony lampkami przecież, podszedłem do tego czegoś, chwile się przyglądałem i nagle doznałem iluminacji.
To coś to fontanna, w środku wysoki kielich, to co dla pana Witka było korkiem to kula tańcząca na wodzie, a to co było smukłością opadającą do stóp tej zimowej lampowej fontanny imitacją wody. W dzień może jest to mało czytelne, ale po zmroku, gdy to coś zaczyna świecić sprawa staje się oczywista, to stojąca w miejscu fontanny zimowa fontanna.
Taką świecącą iluminacje mamy również na rondzie pod drukarnią, podobnie jak w ubiegłym roku stoi tam anioł dmący w surmy, jest trochę dziwny, ale do przyjęcia.
To coś na rynku jest jednak po prostu straszne (to oczywiście moja prywatna opinia) pasuje do rynku w obecnym kształcie jak nie przymierzając pieść do nosa, pod każdym względem. Nie ta wielkość, nie ten kształt, nie ta stylistyka, nie to miejsce chyba również.
(Lek)
fot: jacek Spyra/fotogorlice.pl
Napisz komentarz
Komentarze