Występujący w styczniu jako doradca (brak czynnej licencji wyklucza nazywanie pana Rutkowskiego detektywem), tym razem miał odbyć rozmowę z prokuratorem, Sławomirem Korbelakiem w pokoju nr 12 gorlickiej prokuratury, jako świadek.
Prokurator wyznaczył termin rozpoczęcia rozmowy na godzinę 10 rano.
Tuż przed tym jak na zegarze miała wybić dziesiąta przed gmachem, w którym mieści się gorlicka prokuratura zgromadziła się liczna grupa przedstawicieli lokalnych mediów. W pogotowiu były kamery, mikrofony, aparaty fotograficzne i długopisy. Minęła 10 i nic się nie działo. Na małej dziennikarskiej „giełdzie” jeden z tam obecnych zasugerował, że być może świadek doradca przyjedzie amfibią, tą samą którą miała być taranowana brama rafinerii, ale z powodu niskiego stanu wód niemożliwym jest dotarcie o czasie. Inny z lokalnych dziennikarzy oświadczył, iż ma przeczucie, a jego przeczucia raczej nie mylą, że świadek Rutkowski desantuje się lada minuta ze śmigłowca Mi-8.
Niestety, mijały kolejne minuty i nic się nie działo. Minęło minut 90 i nagle z zakrętu wyłonił się ciemny samochód. To był on, niestrudzony poszukiwacz, wsławiony poszukiwaniem morderców żyrafy, człowiek który publicznie zadeklarował, że do czasu zakończenia sprawy Amber Gold będzie trzymał rękę na pulsie - Krzysztof Rutkowski.
Już gdy pierwsza stopa pana Rutkowskiego dotknęła gorlickiego bruku widać było, że bardzo mu pilno. Pan Rutkowski, nie zważając na ruch pojazdów na ulicy Bieckiej (wtorek dziś i jak to we wtorek, ruch spory) pokonał tę ulicę w kilku pewnych i zdecydowanych krokach, lecz zamiast udać się bezpośrednio do drzwi prokuratury rozpoczął proces witania się. Na początek z naczelnym jednego z lokalnych portali, który nie wiedzieć dlaczego trzymał się na uboczu. Serdeczne powitanie z panem Rutkowskim chyba wyjaśniło dlaczego - po prostu, nie chciał się z nikim dzielić ciepłem i siłą uścisku dłoni pana doradcy i poszukiwacza. Po serdecznościach indywidualnych pan Rutkowski przywitał się z pozostałymi oraz powiedział kilka słów do nadstawionych usłużnie mikrofonów. Zapytany o powód spóźnienia pan Rutkowski z rozbrajającą szczerością odpowiedział – no, przecież jechaliśmy z Łodzi!
Po tak spektakularnym oświadczeniu pan Rutkowski udał się po kilku schodach do budynku prokuratury i na 3 godziny wszelki ślad po nim zaginął.
Po trzech bitych godzinach, wyraźnie zmęczony rozmową z prokuratorem pan doradca Rutkowski opuścił budynek przy ulicy Bieckiej. Nim jeszcze po raz kolejny złamał przepisy ruchu drogowego i przebiegł ulicę mając za nic znajdujące się w pobliżu przejścia dla pieszych, na schodach odpowiedział na kilka pytań. Dowiedzieliśmy się, że dzisiejsze przesłuchanie dotyczyło w całości incydentu z 10 stycznia tego roku, a dokładniej pierwszych 10 minut działań. Pan Rutkowski zapytany czy chodziło o naruszenie nietykalności osobistej odpowiedział, że on nikogo nie dotykał, a jak już, to można by tu stawiać jakieś zarzuty enigmatycznym podmiotom zewnętrznym, wynajętym do utorowania drogi dla pracowników pana Rutkowskiego i prezesa Wojtaszka. Gdy padło pytanie, kto w pana opinii jest właścicielem terenów porafineryjnych, ku ogólnemu zaskoczeniu pan Rutkowski nie miał już tej pewności w głosie co w czasie styczniowej konferencji prasowej, kiedy to twardo i dobitnie przekonywał, że tylko prezes Wojtaszek ma prawo nazywać się właścicielem.
I to już koniec Szanowni Czytelnicy tej relacji.
Z dostępnych nam informacji wynika, że na terenie rafinerii nic się nie dzieje. Przysięgi i obietnice jakie w styczniu składał prezes Wojtaszek, jeśli zestawimy je z późniejszymi problemami dotyczącymi dostaw prądu do oczyszczalni ścieków okazały się tylko pustosłowiem.
ps
Styczniowe wizytowanie Gorlic przez pana Rutkowskiego i jego współpracowników relacjonowaliśmy Tu oraz Tu. A o problemach rafinerii z prądem , można przeczytać Tu
(Lek)
fot: Jacek Spyra
Napisz komentarz
Komentarze