Jeśli, oczywiście, nie jest się fanem umundurowanych trupów i kopanek naftowych. Owszem, wpaść na moment, zresetować głowę, poleżeć pod gruszą przez weekend i wracać do wielkomiejskiego życia. Z festiwalami, clubbingiem, Wisełką Pany i eventami w Muzeum Narodowym.
Tytułowe pytanie stawiam sobie często i teraz. Jestem jednak znacznie mądrzejszy, przynajmniej o doświadczenia ostatniego roku. Prawda jest taka, i to pokazały również ostatnie prace nad nową strategią rozwoju miasta, że próba pójścia w jakimś jednym kierunku, określenia priorytetu w promocji jest dla Gorlic absolutnie niemożliwa. Marzyłbym o takiej sytuacji, w której jasno i precyzyjnie mógłbym uczepić się jednego zagadnienia, takiej dajmy na to lokalnej „Karpackiej Troi” i w nim lokować energię garstki ludzi (pracujemy w trzy razy mniejszym gronie, niż np. analogiczna komórka w Jaśle) i szczuplutkie środki finansowe (tu się nawet z Jasłem nie porównuję), jakimi dysponuję.
Tak jednak nie jest.
A dlaczego?
Bo historia i geografia tak ukształtowały przestrzeń powiatu gorlickiego, a nie inaczej. I poza miastem leżą atrakcje przyrodnicze dzikiego (jeszcze) Beskidu, Szlak Architektury Drewnianej, Klimkówka, czy pobliskie uzdrowiska. Gorlicom ostały się cmentarze wojenne, lampa Łukasiewicza i muzeum. Niszowe? Owszem, podobnie, jak dla milionów Stasiuk – proszę Mistrza o wybaczenie przypominając, że piąty rok mych polonistycznych studiów poświęciłem na śledzenie echa realizmu magicznego w Mistrza prozie ;). Ale jak zbierzemy te wszystkie nisze do kupy, to się nam dziesięciu miłośników Stasiuka doda do dziesięciu miłośników pierwszowojennych działań militarnych i mamy już dwudziestu. Którzy coś zjedzą, prześpią się w Gorlicach i kupią prowiant na dalszą jazdę. I tu upatruję szansy Gorlic – na bycie centrum beskidzkich atrakcji, bazą wypadową z własnym, niszowym produktem dla którego jednak ktoś się tutaj pojawia. I siłą całej Ziemi Gorlickiej musi być spójne, jednolite i zespołowe podejście do promocji. Zgrupowanie wszystkich atrakcji w jeden system, choćby na zasadzie portalu internetowego i uczynienie z niego narzędzia ogólnopolskiej oraz międzynarodowej promocji gorlickiej marki. Zdradzę, że trwają już wstępne prace nad tą koncepcją.
Przyznam, że zazdroszczę Redaktorowi swobody oraz kreacjonizmu i przypominam sobie siebie samego, jeszcze rok temu. Jak wydawało mi się, że uzdrowię świat, a z Ziemi Gorlickiej działaniami promocyjnymi uczynię perłę Paryżowi równą. Zapomniałem tylko, że to nie jest agencja piarowska z Warszawy, tylko samorząd lokalny. Obwarowany ustawami, harmonogramami, limitami, sprawozdaniami. Gdzie każdą złotówkę trzeba obejrzeć pięć razy z każdej strony, a potem szczegółowo się z niej wytłumaczyć. A promocja nie przynosi niestety mierzalnych efektów, jak nowy chodnik czy studzienka kanalizacyjna. I proszę pamiętać, że na chwilę obecną inwestować możemy jedynie na terenie własnej gminy, w cele publiczne. I nie da się ot tak wpompować pieniądze w „ścieżkę pokrytą bukowymi liśćmi”.
A zwłaszcza, jeśli jest to ścieżka w niepaństwowym lesie.
Zgadzam się z mnóstwem uwag Redaktora. I popieram sporo wskazanych pomysłów. I nie jest tak, że się nie chce. Chce się! Jak najbardziej. Temu służyć mają choćby żmudne godziny pracy nad projektami subregionalnymi do następnego unijnego „rozdania”. Bo teraz, czy się nam to podoba czy nie, tak się musi robić promocję – planując potężne, ponadlokalne projekty, sięgające swym oddziaływaniem na kilka lub nawet kilkanaście samorządów. Pewnie najbardziej z nich spodobały by się Redaktorowi gorlicko-nowosądecko-limanowskie „Trzy Beskidy”, gdzie z terenów „osirowskich” i Parku Miejskiego tworzymy fantastyczny kompleks rekreacyjno-wypoczynkowy. A jeśli chodzi o infrastrukturę rowerową, to uprzejmie przypomnę, że w roku 2013 rusza budowa kilkunastu kilometrów ścieżek łączących funkcję rekreacyjną z historyczno-krajoznawczą. Nie jest więc tak, że nic się nie dzieje, a jeno „trupem się Gorlice promują”.
Na koniec, skoro przywołuje Redaktor Kraków i jego promocyjne działania, wspomnę, że w moim dziesięcioletnim doświadczeniu zawodowym związanym z Krakowem koncepcja promocji miasta również zmieniała się i ewoluowała. Też trzeba było wyjść od bazy, jaką dawała historia i zabytki, a później na gruncie wyrobionej już marki budować nowe produkty. I, nieco złośliwie myślę, że mimo wszystko wyścig kolarski i nordic walking da się zrobić wszędzie. A Wawel jest tylko jeden.
Jakub Diduch
Napisz komentarz
Komentarze