Wołamy po imieniu tych bohaterów, którzy ocalili lub próbowali ocalić swoich żydowskich braci, ale zdarza się niekiedy, że trudno jest ustalić, ile dokładnie takich osób było, a już bardzo rzadko poznajemy ich pełną tożsamość. W przypadku Biecza nie dość, że wiemy, ile osób doświadczyło pomocy Józefa Pruchniewicza, to znamy ich wszystkich z imienia i nazwiska – mówi Marcin Panecki, historyk Instytutu Pileckiego.
Józef i Maria Pruchniewiczowie prowadzili gospodarstwo na przedmieściach Biecza. Mieli dwie córki, Jadwigę i Helenę. Józef pracował jako furman i często był zatrudniany przez żydowskich kupców. Tak poznał rodzinę Blumów, która prowadziła sklep bławatny na bieckim rynku.
Gdy rankiem 14 sierpnia 1942 roku Niemcy rozpoczęli likwidację getta w mieście, tylko nielicznym Żydom udało się ukryć i uniknąć pewnej śmieci w obozie zagłady w Bełżcu. Wśród uciekinierów byli Blumowie: Trana, Jehuda Leib, ich córka Reizel oraz mieszkający z nimi bratanek – Mosze Kuflik. Rodzina zwróciła się o pomoc do Józefa Pruchniewicza. Gospodarz postanowił ukryć Żydów na strychu stajni, w skrytce w sianie. Wiedział, że groził mu za to kara śmierci. Decyzja Pruchniewicza była tym bardziej ryzykowna, że gospodarstwo graniczyło z mostem kolejowym patrolowanym przez niemiecką policję kolejową.
Rodzina ukrywała i żywiła Żydów przez 16 miesięcy. W listopadzie 1943 roku Józef Pruchniewicz, obawiając się donosu, zdecydował się odprawić Blumów, którzy następnie znaleźli schronienie w gospodarstwie państwa Dylągów w pobliskim Strzeszynie.
Obawy Pruchniewicza okazały się słuszne. Rankiem 14 marca 1944 roku do jego domu przyszli funkcjonariusze niemieckiej policji. Na oczach żony i 10-letniej Helenki gestapowcy brutalnie przesłuchiwali Józefa, który nie przyznawał się do ukrywania Żydów. Gdy przerażona dziewczynka zaczęła głośno płakać, Niemcy przestali bić ojca i po rewizji zabrali go do siedziby Gestapo w Jaśle. Prawdopodobnie został rozstrzelany i pogrzebany na miejscu straceń w lesie w pobliskich Warzycach.
Kilka dni temu minęło 77 lat od tragicznego poranka, kiedy do domu Marii i Józefa Pruchniewiczów wtargnęło dwóch niemieckich żołnierzy i na oczach żony oraz 10-letniej córki Helenki brutalnie pobili i zabrali na gestapo do Jasła Józefa Pruchniewicza – bohatera dzisiejszej uroczystości – mówiła w czasie swojego wystąpienia Jadwiga Wędrychowicz, prawnuczka uhonorowanego bieczanina.
Przez wiele lat historia ta pozostawała rodzinną tajemnicą, skrywano ją ze względu na bezpieczeństwo rodziny i dla zapewnienia jej spokoju. Kiedy moje pokolenie dorastało, zaczęliśmy pytać o przodków. Niestety babcia Jadwiga już nie żyła, a jedyny świadek tamtych wydarzeń – nasza ukochana ciocia Helcia przez długi czas wszystko skrywała. Kiedy w latach 90. postanowiła podzielić się z nami swoją historią, okazało się, że jej wiedza jest niekompletna.
Wszystko zmieniło się, kiedy do naszego domu zawitał Mosze Kuflik, ocalały z zagłady Żyd z Biecza, który się u nas ukrywał. To od niego dowiedzieliśmy się o roli moich pradziadków i babci Jadwigi w ocaleniu żydowskiej rodziny.
Jehuda Leib Blum z córką Reizel i Mosze Kuflikiem przeżyli wojnę i wyjechali do Izraela. W 2008 roku Józefa i Marię Pruchniewiczów uhonorowano medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata.
Projekt „Zawołani po imieniu” poświęcony jest osobom polskiej narodowości zamordowanym za niesienie pomocy Żydom w czasie okupacji niemieckiej. Nazwa przedsięwzięcia nawiązuje do wiersza Zbigniewa Herberta „Pan Cogito o potrzebie ścisłości”, w którym poeta wzywa do precyzyjnego oszacowania liczby ofiar „walki z władzą nieludzką”.
Projekt został zainicjowany przez Wiceminister Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. Magdalenę Gawin, która przyjechała na wczorajszą uroczystość do Biecza, a realizowany jest przez Instytut Pileckiego.
Źródło info: materiały prasowe/ własne
Napisz komentarz
Komentarze