Tak od 15 lutego wygląda droga do mojego domu.
Ja, moja rodzina i sąsiedzi w sumie 14 osób (nie licząc właścicieli działek i rolników dojeżdżających do pola) zostaliśmy pozbawieni jedynej drogi.
1 marca na drodze został zabetonowany szlaban. W razie konieczności nie ma możliwości przejazdu dla pogotowia czy straży pożarnej. Nasze domy znajdują się kilometr od szlabanu.
W sąsiedztwie mieszka starsze małżeństwo, do którego kilkakrotnie musiała już przyjeżdżać karetka. Boimy się wszyscy, bo jak wiadomo w każdej chwili może się wydarzyć tragedia, a w przypadku udzielania pomocy liczy się każda sekunda.
Z nami ten pan rozmawiać nie chce, w sprawę włączyła się gmina, ale każda próba rozwiązania sytuacji kończy się argumentem „nie bo nie”. Jakim trzeba być sfrustrowanym własnym życiem człowiekiem, by czerpać radość i tracić energie na robienie krzywdy drugiemu człowiekowi.
Drugi współwłaściciel drogi już nim nie jest, nie wie, jak to się stało i sam został pozwany do sądu o zaprzestanie używania własnej (!) drogi. Pani sędzia na poprzedniej rozprawie nie była tym faktem w ogóle zainteresowana.
Kolejna sprawa jest już wniesiona do sądu. Nasz adwokat wniósł prośbę o zabezpieczenie dla nas przejazdu na czas rozprawy, gdyż nie mamy innej drogi. Sędzia pozostał niewzruszony naszą sytuacją i nie wydał takiego zabezpieczenia. Nie wiemy kiedy sprawa się rozpocznie, nie mówiąc o jej zakończeniu...
Ciekawostka z sali rozpraw – ten pan oświadczył, że to on drogę samodzielnie utwardził około 1996 roku kiedy rozpoczął tam budowę domu, a mieszkańcy wcześniej nie mieli samochodów, drogą jeździły tylko wozy konne. Ja nie pamiętam, by mnie do przedszkola zawożono wozem, komuś się stulecia pomieszały. Nawet pani sędzia nie umiała powstrzymać śmiechu, a dla nas to śmiech przez łzy.
Dwa lata temu mój brat z sąsiadem uratowali temu panu dom przed pożarem, dzwoniąc w nocy po straż pożarną, gdy zapaliło się u niego w kominie. Żona tego pana ze łzami w oczach dziękowała chłopakom za uratowanie domu, może i życia. Tak się teraz odwdzięczają…
PROSZĘ Cię bardzo – UDOSTĘPNIJ ten post, pomóż mi nagłośnić sprawę, niech dowie się o tym więcej osób – pisze na swoim profilu na Facebooku Karolina Bąk.
Sprawa ciągnie się od wielu lat – raz było lepiej, raz gorzej, ale zawsze udawało się dogadać z problematycznym sąsiadem – mówi Anna Mituś, która od poniedziałku również mieszka „za szlabanem”. I dodaje: Teraz jest tragicznie, bo zupełnie zostaliśmy pozbawieni możliwości podjechania pod własny dom. Ostatnio pracownicy energetyki musieli dojść do mnie na piechotę, bo sąsiad nie pozwolił im przejechać samochodem. Nie mamy też możliwości wywiezienia śmieci czy zwyczajnego podjechania pod dom z zakupami.
Droga, która w pewnej części leży na działce „sąsiada od szlabanu” jest jedyną drogą dojazdową do kilku domów. Problemy pojawiły się, gdy na konfliktowym odcinku zaczęły być wysypywane gwoździe, przez co mieszkańcy bardzo często mieli przebite opony w swoich samochodach. Wszyscy myśleli jednak, że takie działania w końcu ustaną, że wystarczy „przeczekać”.
Konflikt nasilił się, gdy droga zaczęła być regularnie zasypywana gałęziami, igliwiem, liśćmi, butelkami i rozbitym szkłem. Właśnie przez to mieszkańcy Stróżówki postanowili rozwiązać sprawę w sądzie, która ostatecznie zakończyła się ugodą.
Mijały miesiące i sąsiedzi nie wchodzili sobie w drogę. Dosłownie.
Wszystko zmieniło się w połowie lutego, kiedy to „sąsiad od szlabanu” całkowicie uniemożliwił przejazd drogą – najpierw postawił na niej samochód, a potem zabetonował szlaban. Ci, którzy mieszkają za nim są zrozpaczeni. Na szczęście dzięki życzliwości innych sąsiadów mogą zostawiać swoje samochody na posesjach przy głównej drodze, a do domów chodzą na piechotę.
Sprawa znowu trafiła do sądu. Ten ma ustanowić drogę konieczną dla mieszkańców, których od reszty świata oddziela teraz szlaban. Ale to zapewne potrwa długie miesiące. Na ten czas sędzia nie wydał jednak zezwolenia na przejazd i przechód przez konfliktową drogę.
Jak funkcjonować do czasu ustanowienia drogi koniecznej? Tego nie wie nikt.
O zdanie zapytaliśmy wójta gminy Gorlice – Jana Przybylskiego:
Wielokrotnie byłem na miejscu konfliktu. Kilka tygodni temu wystosowałem pismo, w którym proponujemy kupno problematycznego fragmentu drogi. Zazwyczaj odbywa się to na zasadach przejęcia, ale w tej sytuacji jesteśmy gotowi ewentualnie zapłacić, żeby mieszkańcy mogli spokojnie dojeżdżać do swoich posesji. Nadal czekamy na odpowiedź właściciela drogi. Jedyne co udało mi się wynegocjować to zapewnienie, że w razie konieczności przejazdu drogą służb ratunkowych szlaban zostanie podniesiony.
Napisz komentarz
Komentarze