Ten piękny czas w okresie pandemii wywrócił plany wielu osób do góry nogami. Oficjalnych rozpoczęć roku akademickiego nie ma wcale lub są organizowane jedynie dla studentów pierwszych roczników.
Wykłady standardowo w formie on-line, jedynie wyjątkowo uczelnie realizują je stacjonarnie. Ćwiczenia, laboratoria, lektoraty, zajęcia z wychowania fizycznego - tu wprowadzane są dodatkowe ograniczenia i obostrzenia, by studenci spędzali ze sobą jak najmniej czasu w bezpośredniej bliskości. Reżim sanitarny, wszechobecne stacje do dezynfekcji, zamknięte drzwi, cisza na korytarzach.
Nie tak powinien wyglądać początek prawdziwego życia studenckiego, a jednak...
Jednocześnie trwa walka z czasem po stronie wielu uczelni - systemy elektroniczne nadal są dostosowywane do potrzeb prowadzących. Zajęcia on-line wymagają dopracowania, jak i przygotowania zaplecza informacyjnego dla studentów. Dla wielu to niezapowiedziana rewolucja, dla innych utrwalenie nowego modelu, który od lat, stopniowo był wprowadzany.
Czy taka nauka ma jednak sens?
O ile kwestionowanie efektów zdalnej edukacji na etapie szkół podstawowych może wydawać się uzasadnione, to zwiększanie samodzielnej aktywności studentów wydaje się być rozwiązaniem dobrym i na wskroś pożądanym! W końcu chodzi o zatopienie się w wiedzy i dobrowolne jej zgłębianie.
Ale przecież studia to nie tylko nauka, ale i studenckie życie... czy jednak jest na nie szansa, kiedy nie ma już potrzeby przeprowadzki do dużego miasta by studiować?
Jak wielu studentów spędzi najbliższe miesiące z dala od dużych ośrodków akademickich? A może tak elastyczne podejście do edukacji na poziomie wyższym stanie się nowym standardem? Czy spowoduje to, że dyplomy nawet najlepszych uczelni będzie można zdobyć nieco łatwiej, a może wręcz przeciwnie... za kilka miesięcy okaże się, że mimo prób, jedyną drogą do dobrej i ugruntowanej wiedzy jest bezpośrednia i osobista obecność studenta w środowisku uniwersytetu?
Napisz komentarz
Komentarze