Nigdy nie pamiętamy daty urodzin swoich dzieci, małżonek i kochanek, pewnie nie raz już oberwaliście za to niezłe cięgi. Ale gdyby któremukolwiek z Nas kazano wyliczyć ilość zakrętów, prostych, hopek na ulubionym zjeździe, wyrecytujemy te dane jednym tchem. Jesteśmy jak wytrawni tropiciele. Poznajemy po śladach opon rowerowych ich rozmiar, model, wagę bikera. Po cieniu rzuconym przez ramę nieznanego nam dotąd towarzysza wyprawy dokładnie określmy model jakim się porusza. Przeżyliśmy już chyba każdy rodzaj deszczu. Zarówno ten drobny, troszkę grubszy, zimny jak nawet ten poziomy. Jesteśmy ekspertami w dziedzinie błota. Jego smak potrafimy wyczuć w ustach jeszcze na dobrych kilka dni po wyprawie. Błotko z Gorców ma bardziej słodkawy smak, w Beskidzie Wyspowym jest więcej piasku, a Beskid Niski zawsze wita błotem zmieszanym z charakterystycznym smakiem zbutwiałych liści buka.
Każda blizna na moim ciele opowiada o innej przygodzie. Ta z Lackowej, ta z Turbacza o a ta najcenniejsza, bo z pamiętnej wyprawy w Alpy, oj działo się wtedy działo. W wirze wydarzeń często nie wiem nawet jak i kiedy powstały. Zawsze zauważam je dopiero w domu pod prysznicem. Traktuje jak swego rodzaju bikerski tatuaż. Noszę z dumą pokazując kumplom. Dzięki nim zawsze jest co opowiadać. W końcu każda z nich to pasjonująca wyprawa a ten wydziergany przez szlak wzorek to tylko jej krótki epizod.
Maciek ciągle coś szama na takich wypadach, Łysy odwiecznie siedzi Witkowi na kole, który z kolei zawsze musi być pierwszym, Mysza... Mysza po prostu jest i za to Mu dziękujemy. Ja natomiast skończona ciota przyjeżdżam ostatni i jest to odwieczny temat żartów. Ale tylko, gdy jest coś niemożliwego do wyjechania, to mam pierwszeństwo i tak mogę odszczekać się chłopakom. Mimo tych wszystkich różnic, zawsze jak głodne wilki łykamy spojrzenia dziewczyn z obozów wędrownych. Zdających się mówić „jacy oni są odważni”. Zawsze wtedy zapominamy o czymś takim jak hample hamulców spadając w dół szlaku z jeszcze bardziej zawrotną prędkością. Standard branżowy, tylko ksywki się zmieniają..
Mam nadzieję i marzenia o następnym niezapomnianym sezonie. Planuje, przeglądam mapy, obliczam, przekopuje neta, podziwiam wyczyny podobnych wariatów jak ja. Mimo że zajechałem tak daleko, to wciąż na horyzoncie pokazuje się nowe pasemko, które po prostu TRZEBA ZROBIĆ. I jadę tam, triumfalnie zdobywam, ale.. ale tam na horyzoncie następna nieznana góra. I kocham ten kraj, bo mimo że zajechałem tak daleko, to zawsze można podnieść wzrok i zajechać jeszcze dalej.
O rower dbam jak o członka rodziny. Fakt, na trasie dostaje nieźle w ramę, ale gdy tylko zawiezie szczęśliwie dupcię do domu, sytuacja zmienia się o 180 stopni. Mówię do niego czule, głaszcze pieszczotliwie po ramie i oponach, przepraszam, oliwię, naprawiam i poleruje. Dziewczyna nigdy nie ma świadomości, ile kosztują części do mojego maleństwa. Dla Niej byłby to idealny pretekst żeby dać patelnią prosto w łeb. Zresztą i tak traktuje moje maleństwo jako konkurencje dla siebie. Że niby bardziej dbam o rower? Częściej dostaje on prezenty niż Ona? BZDURA! Zresztą sami wiecie jak to jest.
Na każdej wyprawie czekam wyłącznie na zjazd. Jest jak wisienka na torcie, wynagradza wszelkie podjazdy na których cierpliwie mielę z nadzieją, że jak góra coś zabrała, to przecież musi to oddać i wynagrodzić. I z reguły wynagradza. Mam też takie miejsca, które śnią się mi po nocach i nie są to te wspaniałe zjazdy, często to te same o których najchętniej i jak najszybciej zapomniałbym na szlaku. Ląd niezdobyty mimo licznych prób, nie daje sobie wyrwać ani centymetra szlaku bez okupienia tego ciężką walką.
Ile to razy przyjeżdżałem z terenu skonany i obolały, nie raz krwawiłem jakbym spadł z czwartego piętra. Mówiłem sobie NIGDY WIĘCEJ. Uwierzcie mi że często. Wszystko jednak zmienia się następnego dnia. Dlaczego?
Velour
Napisz komentarz
Komentarze