Pierwszy dzień kariery snowboardera.
środa 10 styczeń 2001
Jak prawie wszystkim moim znajomym wiadomo, w połowie grudnia zakupiłem w krakowskiej rotundzie nowiusieńki, piękny i błyszczący sprzęt snowboardowy. W komplecie znalazła się deska przeznaczona do zastosowań ekstremalnych (!) firmy >>Limited 4 You<< (X2 Extreme – tylko taka była wtedy na mój wzrost), buty oraz wiązania.
Po zakupieniu ww. sprzętu z niecierpliwością czekałem na pierwszy śnieg, który niestety postanowił mnie podręczyć i w ogóle nie spadł (przynajmniej w mojej okolicy). Pozostało mi tylko oglądanie niezbyt optymistycznych prognoz pogody, przeklinanie pod nosem i spoglądanie na moją błyszczącą, przeznaczoną do zastosowań ekstremalnych deskę, która leżała na meblościance w połyskującej folii...
Początkiem stycznia wreszcie zaświtała nadzieja, że być może uda mi się w końcu rozpakować i wypróbować nowy nabytek. Byłem akurat na urlopie okolicznościowym i cały czas myślałem, gdzie mógłbym pojechać. Jak na razie warunki wszędzie były fatalne, tylko w Zakopanem było jako tako. Zakopane wykluczyłem, z racji odległości. We wtorkowy wieczór (9 stycznia) zasiadłem przed komputerem, podłączyłem się do „sieci” (wtedy to był jeszcze modem, prędkość 56kb/s;) i rozpocząłem szukanie informacji o pogodzie i warunkach narciarskich w mojej okolicy. Na stronach poświęconych snowboardowi znalazłem komunikaty TOPR’ów i GOPR’ów o pogodzie i warunkach we wszystkich znaczących miejscach w Polsce południowej. Drżącą ręką kliknąłem na Beskidy i wybrałem Jaworzynę Krynicką jako, że była najbliżej ze wszystkich wyświetlonych na liście. No i co – patrzę i oczom nie wierzę:
Warunki narciarskie: dobre
Pokrywa śnieżna: 25 cm (armatki)
Opady: śnieg
Widoczność: dobra
itd.
więcej informacji nie potrzebowałem: JADĘ !!!!
no i się zaczęło:
reakcja rodziny:
- RANY BOSKIE – SAM CHCESZ JECHAĆ!!! COŚ SOBIE ZROBISZ!!!! (mama)
- TYŚ JEST CHYBA PIER*******Y !!! A UMIESZ NA TYM JEŹDZIĆ!!! (tata)
- MIAŁEŚ TO KIEDY NA NOGACH ??!!?! PRZECIEŻ NIE UJEDZIESZ!!! (mama)
- OD RAZU NA TAKĄ GÓRĘ ??!! – NIE TRZEBA BYŁO NAJPIERW SPRÓBOWAĆ TUTAJ NA JAKIMŚ MNIEJSZYM PAGÓRKU??!! (tata)
- Weź sobie moją nieprzemakalną kurtkę. (siostra)
itd. jakieś 40 minut.
Po odparciu ataków rodziny spakowałem plecak, nasmarowałem deskę, ustawiłem budzik na 4:50 i położyłem się spać. Następnego dnia po 3-godzinnej podróży z dwoma przesiadkami o 9:06 wysiadłem w Krynicy, sprawdziłem połączenia powrotne i pojechałem autobusem do Czarnego Potoku pod dolną stację kolejki gondolowej.
Tutaj zacząłem nieśmiało obserwować i podpatrywać kłębiących się pod budynkami stacji ludzi, co muszę zrobić żeby wyjechać na górę i pojeździć, bo wbrew pozorom nie było to takie oczywiste – trochę się zmieniło odkąd byłem tu ostatnio. Wszędzie pełno elektronicznych bramek, które jak się dowiedziałem pobierają różną ilość impulsów z elektronicznej karty, którą trzeba było kupić. Stojąc
w kolejce zaobserwowałem trzech snowboarderów, którzy poubierani w najmodniejsze kurtki, skate’owe spodnie i kosmiczne gogle niedbale rzucili swoje deski na śnieg i z nonszalancją palili papierosy stojąc w kolejce. Lekko zmieszany pomyślałem – „co ja tutaj robię??”, jako jedyny kurczowo ściskałem swoją deskę stojąc w kolejce i uważałem żeby jej nigdzie nie zarysować (rano ściągnąłem folię!;).
(„Super snowboarderzy” okazali się obywatelami jakiegoś obcego państwa, ale nie rozpoznałem jakiego).
Kupiłem w końcu magnetyczną kartę za którą zapłaciłem 46 PLN. Nie chciałem już snuć domysłów
i po prostu spytałem jednego gościa co to znaczy i jak się tym posługiwać. Po szczegółowych instrukcjach wsiadłem sobie sam do wagonika i pojechałem na górę. („Super snowboarderzy” zaraz za mną). Podczas 15 minutowej podróży wagonikiem ponad pięknymi górami przebrałem buty, pochowałem dokumenty i inne wartościowe przedmioty do worków foliowych, dodatkowo owijając je czymś miękkim, ponieważ przewidywałem kilka upadków...
W końcu dojechałem, wysiadłem, przez kilka minut podziwiałem naprawdę wspaniałe widoki i byłem gotowy ...
Działał tylko górny orczykowy wyciąg narciarski, której górna stacja znajdowała się jakieś 30 metrów poniżej szczytu i trzeba było tam zjechać albo zejść, potem zjeżdżało się kilkusetmetrową trasą pod dolną stację, gdzie wsiadało się na orczyk i wyjeżdżało na górę. Warunki narciarskie były naprawdę dobre – około 20 cm warstwa świeżego, ubitego śniegu i temperatura około 0 – wybornie! Przypiąłem deskę do butów i ..
teraz się zacznie ... :
najpierw opiszę to co się działo fachowym snowboardowym językiem, który studiowałem od kilku miesięcy:
Przypiąłem deskę do butów i ... na początek sturlałem się na dół te kilkaset metrów wykonując po drodze kilka efektownych frontside’ów i backside’ów co 3 metry zaliczając slam. Oczywiście frontside’y i backside’y były niezaplanowane. Po dotarciu pod dolną stację kolejki orczykowej stanąłem w kolejce i odpiąłem tylną nogę z wiązania. Dotarłem do orczyka, chwyciłem go, ale ..niestety okazało się, że z powodu braku płytki antypoślizgowej niemożliwe było dla mnie poprawne wyjechanie na górę. Chwyciłem więc deskę za highback i poszedłem na górę piechotą.
Na początku jeździłem stylem fakie tzn. switchem, potem próbowałem jeździć carving’iem. Oczywiście cały czas unikałem hopek, które chcąc nie chcąc się potworzyły, żeby nie robić jump’ów,
w których na razie nie czułem się zbyt pewnie... Po kilku „zjazdach” i wyjściach na górę postanowiłem jeszcze raz spróbować na orczyku, ale ... stwierdziłem, że ta antypoślizgowa płytka jest po prostu konieczna... Kontynuowałem więc 20-30 minutowe (w zależności od zmęczenia) spacery pod górę z plecakiem na garbie, dzierżąc deskę pod pachą lub za highback, po których wprawiałem się w snowboardowe rzemiosło zjeżdżając w dół jakieś 5 minut wliczając slam’y.
Po pierwszym przejeździe chciałem wyciągnąć śrubokręt, który przezornie zabrałem i zmienić ustawienie wiązań na goofy (miałem regular), bo wydawało mi się, że odwrotnie będzie mi lepiej, jednak po 5 godzinach freeride’owania okazało się, że dobrze rozpoznałem swoją nogę wiodącą i jestem jednak regular. Zanim pierwszy raz ubrałem deskę planowałem, że będę jeździł freestyle, jednak dzisiaj jeździłem raczej freeride, chociaż nie w pełnym tego słowa znaczeniu, bo po uklepanej nartostradzie.
*na końcu umieściłem tłumaczenie wyrazów obcych,
jeżeli ktoś chce sprawdzić czy to co napisałem wyżej ma sens (a ma!)
teraz ta sama wersja dla ludzi:
Przypiąłem deskę do butów i ... K**** **Ć !!! - na początek sturlałem się na dół, średnio co 3-4 metry uderzając w ziemię różnymi częściami ciała. Przeklinałem wcześniejszy dzień, kiedy to postanowiłem dobrze przygotować sprzęt i nasmarowałem ślizg deski 2 razy. Robiła ze mną co chciała! Nie miałem nad nią żadnego panowania, a byłem do niej przytwierdzony obiema nogami! Gdy tylko się podniosłem i przybrałem pozycję stojącą, deska ciągnęła mnie w dół w niesamowitym tempie nabierając szybkości. W rozpaczliwy sposób starałem się więc ją zatrzymać machając rękami, wykonując przedziwne, niezaplanowane ewolucje i po prostu nurkując w śniegu co kawałek. Rozśmieszyła mnie sytuacja, gdy przez chwilę jechałem w dół obracając się jak wiatrak raz jadąc przodem a raz tyłem (po prostu tak jechała deska) i minąłem jakąś dziewczynkę stojącą na stoku z rodzicami, która widząc moje ewolucje powiedziała: Łaał ! (z ang. Wow!) Oczywiście w tym samym momencie padłem przed nimi na twarz!;)
W taki sposób dotarłem do dolnej stacji wyciągu orczykowego kilkaset metrów poniżej. Przez kilka minut otrzepywałem się ze śniegu i rozważałem możliwość napaści na jakiegoś narciarza w celu ograbienia go ze sprzętu (na nartach śmigałbym tam równo!) Ze łzami w oczach stanąłem w kolejce do wyciągu i odpiąłem tylną nogę tak jak to wyczytałem w gazecie snowboardowej. W myślach liczyłem już straty finansowe i układałem treść ogłoszenia o sprzedaży deski, gdy zobaczyłem wspomnianych wcześniej „Super snowboarderów” ... O rany!:) - nie wiem jak wyglądałem ja podczas „zjazdu” na dół, ale jeżeli choć w połowie tak śmiesznie jak oni to wygrana w Śmiechu Warte murowana!! Nie wiem dlaczego, ale dodało mi to otuchy. Otarłem łzy i twardo stoję w kolejce do orczyka. Trochę straciłem na pewności siebie, gdy „Super snowboarderzy” po otrzepaniu się ze śniegu nie stanęli tak jak ja w kolejce, tylko odpięli deski i poszli do góry na nogach (?). Nie miałem czasu na rozmyślanie, bo w końcu dotarłem do orczyka (automat skasował kolejne impulsy z mojej karty...), niezbyt pewnie stojąc na nogach chwyciłem orczyk, zapaliło się zielone światło, ruszyłem ... i po 3 metrach jechałem twarzą po śniegu kurczowo trzymając się orczyka jedną ręką. Facet z obsługi wrzasnął: PUŚĆ !! więc puściłem i ze schyloną głową przeszedłem obok tych ‘tysięcy’ narciarzy czekających w kolejce i uśmiechających się z politowaniem. Nadrabiałem więc miną i znowu planowałem morderstwo! „Trudno” pomyślałem, jakoś dam sobie radę. Wziąłem deskę pod pachę i zacząłem włazić pod górę.
Doszedłem do połowy górki cały zziajany i spocony, po odsapnięciu znowu przypiąłem się do diabelskiej deski. Drugi „zjazd” był podobny do pierwszego, ale wywracałem się już co jakieś 7-8 metrów, co uznałem za swój swoisty sukces! Na dole nawet nie podchodziłem do wyciągu, tylko od razu odpiąłem deskę i poszedłem na górę. Przy trzecim podejściu zaczynałem rozumieć o co tutaj chodzi i zjeżdżałem już jako tako, ale cały czas „na piętach”, ponieważ zorientowałem się jak trzeba balansować ciałem, żeby w takiej pozycji hamować. Przy próbie jazdy „na palcach” nabierałem prędkości w takim tempie, że próbując hamować, cała deska była w powietrzu, a ja jechałem tylko na samej końcówce (plecy i ręce wlokłem po śniegu). W końcu opanowałem trochę jazdę na tylnej krawędzi i zacząłem próbować jeździć na przedniej. Po jakimś czasie nawet sobie radziłem. W tym miejscu dodam, że „Super snowboardziści” w dalszym ciągu byli na etapie turlania, co napawało mnie dumą i optymizmem. Ja co prawda też co chwilę się wywracałem, ale między przewrotami pokonywałem już znaczne odcinki – żeby nie skłamać – jakieś 15–20 metrów! Drażniło mnie tylko, że muszę zasuwać pod górę na nogach, podczas gdy obok mnie, na nartach śmigały 7 letnie dzieci, co jakiś czas obsypując mnie śniegiem.
W końcu po około 1,5 godzinie od pierwszej próby na orczyku poczułem, że panuję nad deską w wystarczającym stopniu i postanowiłem już nie chodzić pod górę! Zjechałem więc pod dolną stację i stanąłem w kolejce. Skasowałem kolejne impulsy, dotarłem do orczyka, znowu drżącymi rękami chwyciłem za linę i ... ujechałem 3 metry dalej niż poprzednio, podobnie jak wcześniej uklepując twarzą podjazd. Liny oczywiście z przejęcia znowu nie puściłem, ludzie się śmiali, facet krzyczał, wyciąg zatrzymał, a ja …stwierdziłem, że w sumie to nawet fajnie się wychodzi pod górę na nogach... (tylko te tysiące narciarzy patrzących z politowaniem ... ehh)
Zawziąłem się wtedy jednak i nie patrząc na nic wdrapywałem się pod górę, tam spocony chwilę odpoczywałem, wcinałem czekoladę, po czym kontynuowałem szkolenie – i tak w kółko.
Cała przygoda trwała od godziny 10 do 15. W tym czasie nauczyłem się już hamować, zsuwać się na przedniej i tylnej krawędzi (co prawda jadąc na przedniej, prawą ręką asekurowałem się jadąc rękawicą po śniegu), zakręcać w prawo i lewo (jeżdżąc z lewą nogą z przodu strasznie trudno mi było skręcić w lewo jadąc na przedniej krawędzi...naprawdę!) Mam więc powody do zadowolenia! Nie odważyłem się jednak na kolejną próbę na wyciągu i chodziłem dalej. Zresztą nie jako jedyny – obok mnie pod górę chodzili oczywiście prawie wszyscy snowboarderzy i dość znaczna ilość narciarzy!
Po ostatnim zjeździe skrajnie wyczerpany doszedłem do stacji kolejki gondolowej, gdzie przez jakieś pół godziny kontemplowałem wspaniałe widoki siedząc na szczycie Jaworzyny Krynickiej. Podczas kontemplowania zauważyłem, że na mojej przeznaczonej do zastosowań ekstremalnych desce pojawiło się kilka rys – nie zmartwiło mnie to zbytnio, bo w końcu wykorzystałem ją dzisiaj ekstremalnie, a rysy nie były znowu takie straszne. Poza tym sprzęt sprawił się znakomicie i ja też byłem z siebie zadowolony! Zjechałem na dół i autobusem wróciłem do domu. Następnego dnia musiałem skorzystać z pomocy rodziny przy wstawaniu z łóżka - niektóre części ciała poobijałem bowiem dość zdrowo... Nie było jednak aż tak źle – nie zraziłem się a to najważniejsze. Teraz czekam na następną okazję kiedy założę deskę na nogi, a właśnie zaczął u mnie padać śnieg ...
bero.
Słownik snowboardowy – (fragmenty wybrane użyte w tekście)
- Slam - często używana przez snowboardzistów angielska nazwa na określenie efektownego upadku.
- Back - tylna część wiązania miękkiego przytrzymująca nogę. Wyróżnia się dwa rodzaje: highback to wysoki tył - zapewnia lepszą kontrolę przy skrętach, lepiej sprawdza się we freeridzie; loback to niski tył przeznaczony głównie do halfpipe'u, W najmniejszym stopniu krępuje ruchy nogą, co pozwala na wykonywanie trudnych ewolucji. Różnie to jednak bywa np. Burton robi wiązania halfpipowe z wysokim backiem.
- Carving - styl jazdy polegający na wykonywaniu długich, pełnych skrętów na krawędziach deski. Snowboarderzy, którzy uprawiają carving, zakręcając, kładą się niemalże na śniegu (niczym zakręcający motocyklista przy dużej prędkości), dotykając go rękawicą.
- Fakie - jazda dla goofiego z lewą nogą z przodu, dla regular z prawą, czyli odwrotnie niż zazwyczaj. Taki sposób jazdy zwany jest też potocznie jako na switcha (od ang. switchstance).
- Backside - ogólne pojęcie służące do określania jazdy i wykonywania trików na tylnej krawędzi deski; przeciwieństwo frontside'u.
- Frontside - ogólne pojęcie służące do określania jazdy i wykonywania trików na przedniej krawędzi deski; przeciwieństwo backside'u
- Hopka - naturalne ukształtowanie terenu, które pozwala na wybicie się i skok.
- Jump - popularne określenie skoku, a także skoczni ubitej ze śniegu.
- Płytka antypoślizgowa - kawałek gumy lub innego chropowatego materiału umieszczonego pomiędzy wiązaniami (obok tylnego), na którym snowboarder stawia tylną odpiętą nogę, jadąc na wyciągu orczykowym lub talerzykowym.
- Freestyle - jeden z podstawowych stylów jazdy. Polega na wykonywaniu w powietrzu skoków i najróżniejszych ewolucji. Brak jakichkolwiek ograniczeń, a najbardziej liczy się pomysłowość i inwencja.
- Freeride - podstawowy styl jazdy polegający na jeździe w dziewiczym terenie, poza wyznaczonymi trasami, najlepiej w głębokim puchu.
- Goofy - osoba używająca prawej nogi jako wiodącej. Określenie powstało, gdy we wczesnych latach 50. w kreskówkach Disneya pojawił się pies Goofy jeżdżący na deskorolce z prawą nogą wystawioną do przodu.
- Regular - określenie osoby, który jako przedniej używa lewej nogi.
materiały zaczerpnięte ze strony internetowej onetu poświęconej snowboardowi : www.onet.pl/snowboard/
Napisz komentarz
Komentarze