W ciągu wieku stał się ten wynalazek czymś więcej niż maszyną do przemieszczania. Dla wielu z nas jest on czymś więcej- dla mnie emanacją ludzkiego dążenia do doskonałości. Najdoskonalszym, najsprawniejszym, najpiękniejszym z wynalazków. W swej różnorodności zaspokaja tak różne potrzeby swych posiadaczy. Samochody, jak ich konstruktorzy pełne są zalet i kalectw. Są wśród nich kapryśne piękności, są konstrukcje, w których urodę poświęcono dążeniu do technicznej doskonałości, są przytulne, wygodne, miłe w obsłudze przytulanki. Są też luksusowe, niezwykłe, fascynujące, ręcznie dopieszczane dwutonowe klejnoty droższe od złota. Wiemy to wszyscy. Wielu z forowiczów dało wyraz powszechnej, choć nieco irracjonalnej fascynacji różnymi niezwykłymi modelami i konstrukcjami. Do jednych przemawia niepowtarzalna uroda, do innych niezwykłe osiągi.
Wśród tych doskonałych, pięknych i wygodnych konstrukcji jedna grupa konstrukcji wydaje się być czymś najdoskonalszym. Choć ich piękno jest surowe, niekiedy wręcz dyskusyjne, ich doskonałość nie wyraża się liczbą poduszek, czujnikami parkowania, skórą czy drewnem we wnętrzu albo przeszklonym dachem.
Mówię o samochodach wyczynowych. To one dają nam coś więcej. Coś innego. Miażdżące przyśpieszenie, zabójcze hamowanie, niezwykłą przyczepność do nawierzchni. By panować nad tym tworem trzeba umiejętności i wyczucia, które nie każdemu są dane. Potrzeba połączenia człowieka z maszyną by obudzić uprzednio wykształcony zmysł, wyczucie - ja go określam zespoleniem z prawami fizyki.
Dla zaawansowanego kierowcy nie jest wyzwaniem duża prędkość na prostej drodze. Dla niego prosta droga nie jest w ogóle wyzwaniem. Dla prawdziwego kierowcy wyzwaniem jest kręta, wąska droga. Tylko ona daje wręcz narkotyczną radość zespolenia z maszyną, zespolenia z fizyką, zespolenia z absolutem. Tak, jak dla prawdziwego człowieka prosta szeroka droga, którą wszyscy podążają, nie jest tą wymarzoną. Właściwa droga to ta, która jest wynikiem wyboru. Dobry kierowca dokonuje wyborów w ułamku sekundy, wybiera tor i prędkość jazdy, analizuje zachowania innych obiektów na drodze i w jej okolicy, by dotrzeć do celu szybko i NA PEWNO. Wie, że inny wybór, minimalnie większa prędkość, zmiana toru jazdy niesie śmiertelne zagrożenie nie tylko jemu.
W okolicy są odcinki dróg, których wspomnienie wywołuje u niektórych dreszcz i wzrost ciśnienia w układzie krążenia. Najbliższa i kultowa Magura, kochana przez Krzyśka M. dziś bez nawierzchni. Raczej wolna z ciasnymi winklami, choć mój ojciec na zjeździe do Małastowa dużym fiatem zamknął licznik walcząc o mistrzostwo strefy 40 lat temu, co matka pilotka przypłaciła omdleniem. Pod Sanokiem słynna Tyrawa Wołoska, gdzie od lat spotykają się najlepsi ściganci kraju, by pokonać kilkadziesiąt nawrotów, a pierwszy z zakrętów nazywany jest zakrętem Ryndaka, bo stryj mając dobrze po pięćdziesiętce próbował go przejść 140 przy użyciu Fiata Ritmo. Próba miała swój finał w szpitalu, ale była tak spektakularna, że zakręt już zostanie jego własnością. Chyba, że ktoś wypieprzy jeszcze bardziej efektownie.
Jest jeszcze cudowny Berest w drodze do Krynicy, którego diagram niektórzy noszą na koszulkach. Ech, ta trasa zmusza do szybkich wyborów. Jest wreszcie najtrudniejsza, bo najszybsza i wiodąca przez zaludnione wioski droga z Biecza do Gromnika szczególnie na odcinku od Rzepiennika Strzyżewskiego. To prawdziwe wyzwanie. Kiedy mogę tam jechać swoim tempem wpadam w narkotyczny trans. W tych niezwykłych momentach czuję lub wydaje mi się, że czuję co robi każde koło, jak daleko mu do utraty przyczepności i wiem, że niedaleko. Ba, czuję na drodze każdy kamień, żwirek, patyczek, listek. Każdą zmianę krzywizny, dołek, niedoskonałość asfaltu.
Na tej właśnie drodze dopadła mnie wiadomość o katastrofie samolotu z Panem Prezydentem.
W trakcie rozmowy polityków w „trójce” prowadząca zaserwowała obecnym w studio i słuchaczom tę informację. Wdarła się ona w te pokłady świadomości, które nie uczestniczą w zwierzęcej radości jazdy i stopniowo zaczęła przejmować władzę nad pozostałymi bodźcami. Nic jeszcze nie było wiadomo na pewno, ale jej doniosłość zrobiła swoje. Do domu było niedaleko, więc zwalniając nieco tempo, przeszedłem w stan normalności, a szara maszyneria pod przerzedłymi włosami weszła w stan analizy. Na marginesie – wiadomość o ataku na WTC dotarł do mnie na wcześniej wspomnianej Magurze i podobne skutki wywołał.
Nie jestem konstrukcją, nad którą uczucia często biorą górę i tym razem tak się nie stało. Pod kopułą pojawiło się jednak pytanie o skutki oraz teza, że ktoś samolotowi pomógł pogodzić się z grawitacją. Nie znalazłem odpowiedzi czy ktoś z adwersarzy mógłby skorzystać na śmierci Prezydenta. Wręcz byłem przekonany już w parę minut po zdarzeniu, że najbardziej wygrać na tym mogą jego stronnicy.
Byłem i jestem przekonany, że śp Prezydent nie uzyskałby reelekcji i ja do niej też nie przyłożyłbym ręki, bo organicznie nie zgadzam się z etosem przez jego stronnictwo proponowanym. Inaczej definiuję człowieczeństwo, patriotyzm, przyzwoitość wreszcie.
Uwierzcie mi, że tak jak nie odczuwałem za osobą zmarłego większego żalu, tym bardziej jego śmierć nie dała mi cienia radości. Nie zaprzeczę, że później ogarniając rozmiar tragedii, czy poznając resztę jej ofiar wiele razy z trudem opanowywałem emocje i tak jak większość Polaków byłem bliski uronienia łzy. Trwało to krótko ustępując miejsca znużeniu i złości z nadmiernej eksploatacji tematu w mediach.
Tydzień żałoby zrobił swoje. Tydzień muzyki, której nie lubię, tydzień nudnych jak flaki z olejem programów. Szczerze mówiąc dla mnie to dosyć. Żyjący po prostu żyli dalej i robili swoje. Rodziny i przyjaciele zmarłych przeżywali trudne chwile, ja im pomóc nie mogłem. W porywie serca powiesiłem flagę przepasaną kirem. Po paru dniach w zadumie ją zdjąłem.
Dziś po roku od tych strasznych wydarzeń ktoś pyta jak można upamiętnić ich rocznicę. By ją upamiętnić, czyli jak rozumiem przypomnieć zrobiono wiele. Nawet gdyby się chciało, nie da się nie zauważyć, że mija rok. Znów mamy kawalkadę obchodów i przeróżnych demonstracji. Telewizja pełna wypominków i retrospekcji. Bardziej upamiętnić się nie da.
Ja bym spytał czy można w oryginalny sposób uczcić tę rocznicę. Otóż można.
Mieszka niedaleko mnie kolega. Ot sąsiad. Znam go od 30 lat, łączy nas wiele wspomnień z wieku szczenięcego. Jest w sumie dobrym kolegą, uczynnym, dobrym człowiekiem. Może niezbyt sumiennym, ale czy zna ktoś sumiennego, terminowego stolarza? I z tym właśnie facetem właściwie wszystko nas dzieli. Ma poglądy zbieżne, chyba dość bliskie Gazecie Polskiej i PiSowi. Często z nim rozmawiam dyskutuję i spieram się. Traktuję to jako wyzwanie intelektualne, próbuję zrozumieć jego racje. Próbuję przedstawić mu swoje. I wyobraźcie sobie - nie kłócimy się i nie rozstajemy w złości. Cytujemy innych, podajemy swoje koncepcje i rozchodzimy bogatsi. Mądrzejsi.
Właściwie stale zastanawiam się jak to się dzieje, że te same przesłanki prowadzą nas raz do podobnych, raz to do zupełnie przeciwstawnych wniosków. Obaj szukamy powodów, raz je znajdujemy, raz nie. W dyskusji zdarza się, że ja go do czegoś przekonam, zdarza się, że on mnie. Nasze fundamenty jak na razie są nieporuszone. Może któryś z nas w końcu zmieni zdanie, choć prawdopodobnie nieprędko. Jestem całkowicie przekonany, że nas, Marków i Gregusów jest w Polsce większość. Bez żalu godzimy się, że ktoś ma inne zdanie, że wierzy w coś innego. Nie przeszkadza nam to lubić się, spotykać i szanować.
Chcecie uczcić rocznicę? Nie szukajcie wrogów tam, gdzie ich nie ma…
Napisz komentarz
Komentarze