Po co go wspominam? Poza występem autora „Kociej kołyski” mnie utkwił w pamięci wykład z ekonomii prowadzony przez słynnego profesora a dotyczący zakładania przedsiębiorstwa. Jak należy się spodziewać nastąpiło starcie teoretyka, który nigdy nie splamił się żadnym praktycznym przedsięwzięciem, z praktykiem, bez teoretycznej wiedzy, za to z wieloletnim doświadczeniem w biznesie. Wynik tej konfrontacji był dla profesora miażdżący.
Drugi obrazek, a właściwie czytanka. Gdy chodziłem do liceum wszyscy uczyliśmy się języka rosyjskiego. Ja sobie do dziś znajomość tego języka chwalę, z roku na rok staje się ona coraz bardziej elitarną. Jedną z czytanek z podręcznika była ta o K. Ciołkowskim( Skądinąd Polaku, synu zesłańca). Na lekcji padało pytanie:
Cziem zanimałsa Konstantin Ciołkowskij? Na które dobrze obkuty uczeń odpowiadał bez zająknienia:
On zanimałsa sazdaniem schem rakiet i kosmiczeskich karabliej!
Pamiętam to do dziś! Znaczy to mniej więcej tyle, że Ciołkowski zajmował się tworzeniem schematów rakiet i statków kosmicznych. W XIX wieku! http://pl.wikipedia.org/wiki/Konstantin_Ciołkowski
Zanim skonstruowano samolot!
Czemu więc w owym czasie nie latano w kosmos? Czyżby było to wynikiem spisku światowej żydowskiej finansjery? Czemu za czasów Leonarda nie latały helikoptery, tylko jeździły wozy konne?
Zostawmy to na razie…
Trzeci obrazek to rozmowa kilku, osób w tym mojego ojca oraz stryja o stanie polskiej motoryzacji. Oni zajmują się rajdami jest rok… powiedzmy 1978. Ja jestem cherubinkiem, podrostkiem, uczniem podstawówki. Wśród rozmówców jest dyrektor dużego zakładu z sektora motoryzacji, którego kierowcą fabrycznym jest mój stryj. To, co pamiętam z tej rozmowy, to porównanie dwóch produktów z jednej fabryki- fiata 126 i syreny 105L. Oba te produkty, choć nie do kupienia w normalnej sieci dystrybucji mają swoją cenę. Maluch kosztuje 67 tysięcy, syrena 62. Jak się ma to do kosztów produkcji, pyta ów dyrektor? Po czym odpowiada- koszt produkcji malucha to około 38 tysięcy, koszt produkcji skarpety 65 tysięcy. Nawet przy ówczesnych śmiesznych cenach robocizny, skarpeta będąca w istocie rękodziełem jest w produkcji prawie dwa razy droższa od malucha. Co powodowało owe dysproporcje? A choćby to, że elementy blacharskie (np. błotniki) syrenki o skomplikowanym kształcie były klepane ręcznie na kopytach, z głęboko tłocznej blachy, a błotniki malucha produkował automat. Jakiś tfu, wstrętny makaroniarz zaprojektował je tak, by można je produkować szybko, z byle czego i w olbrzymiej liczbie.
Wnioski z tych dykteryjek można wyciągać różne. Sztuką jest połączyć te historie i wytworzyć łączącą je projekcję.
Ja spróbuję się z tym zadaniem zmierzyć. Tym cierpliwym, co dojdą do końca zostawię ocenę tych wysiłków.
Po pierwsze przywilejem dyletantów są mrzonki o utraconych możliwościach na wielką karierę niezwykłych wynalazków, na które nie ma w świecie zapotrzebowania. Niektórzy próbują nie wdając się w niuanse przykładać linijkę do mierzenia małych długości i wagi przedmiotu i przepływu prądu. Wyniki tych pomiarów są zaskakujące i prowadzą do niezwykłych wniosków. Czy koniecznie prawdziwych, wątpię. Projekt samochodu jest wypadkową wielu aspektów, których prostolinijni amatorzy, zwykli użytkownicy wcale nie muszą brać pod uwagę. Weźmy hamulce. Ktoś, kto zaprojektował ogólne założenia pojazdu wcale nie musi brać pod uwagę jak będą one funkcjonować. On zakłada, że będzie to pojazd dajmy na to dla siedmiu osób + bagaż z silnikiem o mocy x kW i masie y kg. Czy inżynierowie tej samej fabryki mogą zaprojektować do niego hamulce? Mogą! Czy zrobią to tak dobrze jak projektanci z Brembo, którzy nic innego nie robią, tylko hamulce? Może po 20 lat prób i błędów, tylko kto za te próby zapłaci? Może lepiej ten element powierzyć Brembo? Może zawieszenie powierzyć projektantom z Sachsa, a obieg powietrza, żeby się wszyscy w tym aucie nie podusili powierzyć specom z webasto? Samochód to nie krzesło, nad jego skonstruowaniem pracuje setki, ba tysiące osób, a w procesie produkcji uczestniczą dziesiątki tysięcy. Ten projekt to odpowiedzialność nie tylko za los setek tysięcy użytkowników, ale i za los tysięcy pracowników i ich rodzin. Samochód jak żaden inny produkt ogniskuje w sobie wiele aspektów, bo składa się z tak wielkiej liczby podzespołów, realizujących różne cele. Nie dziwcie się więc, że koncern motoryzacyjny broni się przed rozrostem konkurencji, on broni nie tylko skoncentrowanego kapitału, broni też bytu setek tysięcy rodzin swych pracowników.
Nagle prezentuje się nam film, z którego wynika że w Polsce ktoś wymyślił proch, a drugi poczciwina wyciąga z tego wniosek, że gdyby pozwolono nam ten proch produkować, dziś żylibyśmy w innym kraju. Nie pozwolono nam, a na drodze rozwoju znów stanęła czyjaś zmowa.
Jak wynika z filmu „powrót do szkoły” ale nie tylko, żeby produkt odniósł sukces musi się on charakteryzować kilkoma cechami. Musi więc skutecznie realizować jakieś potrzeby dużej liczby ewentualnych konsumentów za cenę przez nich akceptowalną. Akceptowalną to znaczy nie tylko, że klient jest gotów ją zapłacić, ale zapłacić ją jest w stanie. By tak się stało, jego korzyści z użytkowania muszą stać w jakiejś proporcji do zapłaconej ceny.
Producent by zaproponować akceptowalną cenę musi dysponować niezwykle sprawną, skuteczną technologią produkcji, stosować materiały i rozwiązania proporcjonalne, ani lepsze ani gorsze, a dokładnie takie, które spełnią założenia. Nie da się jak proponował profesor z filmu siąść w gronie kolegów posiedzieć i stwierdzić: budujemy fabrykę, a co będziemy produkować pomyśli się później.
Można oczywiście, korzystając z odkryć naszego rodaka wybudować fabrykę statków kosmicznych. Siedmioosobowych z Klimą, skórą i szyberdachem. Można też produkować wielkoseryjnie czteroosobowe łodzie podwodne z napędem atomowym. Można zegarki na rękę z wahadłem. Pod warunkiem wszakże, że ma się dostateczną ilość pieniędzy do wyrzucenia. Żaden z tych produktów nie znajdzie masowego odbiorcy, nie spotka się z odzewem rynku. Czyja to będzie wina? Producenta, który nadmiernie wyprzedził oczekiwania konsumentów, czy może konsumentów, że nie docenili przełomowej oferty, bardziej odkrywczej niż pościel z merynosów. Tak jak nie doceniono dwusuwowego miniwana dla wielodzietnej rodziny na którego musiałaby ona pracować nie jedząc i nie pijąc przez 20 lat.
Czy ja się naśmiewam z Ciołkowskiego? Bynajmniej. Ja go podziwiam, był jednym z ludzi, którzy życie poświęcili nauce, pchnęli ludzkość daleko do przodu. 50 lat temu nadszedł czas, że z jego pomysłów skorzystano. Ale i tak 30 lat po śmierci wynalazcy. Zakładam, że świadomie dokonywał życiowych wyborów. Wiem też, że pole wyboru miał ograniczone. Był w końcu tylko nauczycielem fizyki w prowincjonalnej podstawówce. Wybrał życie zgrzebne, ubogie w sensie materialnym, poświęcił się dla ludzkości. Ciekawe z kolei czy miał zonę i dzieci jak oni jego wybory oceniali. Cóż syn zesłańca, Polak, szlachcic no ale z drugiej strony trochę jakby kolaborant. No bo współpracował z ruskimi. Nie z czerwonymi co prawda, ale z białymi. Na drugim biegunie mamy więc producenta odzieży XXXL, chodzącego w klapkach i koszulkach w kwiatki, który nie chodzi do opery, bo tam nie serwują drinków i nie można jeść popcornu. Woli bejsbol i skoki do wody.
U nas mówi się ze sukces ma wielu ojców. I tak jest. Porażka jest sierotą, a jej ojcowie kryją się w mroku. Przyczyn porażki szukamy nie w sobie, tylko w innych. Ktoś mówi ze naród się budzi, ktoś inny pisze pod zdjęciem, że osobę na nim uwiecznioną znaczna część narodu uważa za wielką postać.
Niby tak, ale też znaczna część narodu od dawna nie śpi, a tej postaci z konterfektu nie uznaje za stosowne tak wysoko oceniać. Inna, może równie jak te poprzednie znaczna część uważa tę postać za zupełną miernotę i wcale nie ma ochoty się budzić, ani bronić różnych drewnianych czy kamiennych symboli. Która z tych części jest znaczniejsza, która liczniejsza? A właściwie co to za różnica, dopóki jedna drugiej swej optyki nie narzuca, dopóki jedna w imieniu drugiej nie przemawia. Dopóki tej drugiej o zdradę i nieprawość nie posądza tylko dlatego, że inaczej fundamentalne wartości definiuje. Skąd wiedzą mądrale, że skoki do wody, chipsy i popcorn nie są świadomym wyborem straceńców poprzedzonym epistemologicznie udokumentowaną analizą?
Ktoś powie: ja skończyłem trudne studia, posiadłem unikalne umiejętności i do tego dysponuję talentem, oferuję je społeczeństwu, a ono głupie nie chce tego docenić i zaoferować mi godnej i zgodnej z moimi aspiracjami pracy. Jestem sfrustrowany i co gorsza brak mi perspektyw, a czas nieubłaganie przecieka mi przez palce. Dzieci me dorastają wśród dzieci lepiej sytuowanych ode mnie prostaków i rano przy śniadaniu patrzą mi w oczy z niemą pretensją. Nie rozumieją dylematów, z którymi muszę się mierzyć. Winny temu jest system. Pora się z systemem rozprawić, siadam więc do komputera i otwieram społeczeństwu oczy. Może lepiej złożyć społeczeństwu ofertę, która przyniesie korzyści obu stronom, a moim dzieciom radość. Może nie będę musiał publicznie komplementować równie jak ja sfrustrowanej żony, tylko zabiorę ja na wycieczkę po zamkach nad Loarą, albo na wczasy w club med.
Proszę-wyborów dokonujcie sami na własne konto. Nie deklarujcie niczego w moim imieniu. Ja sam potrafię swe wybory i preferencje wygłosić. Ten naród to także ja.
Gregus
Napisz komentarz
Komentarze