Wchodząc do sali wystawowej gorlickiego Dworu Karwacjanów, uświadamiam sobie, że w obecności prac Małgorzaty Dawidiuk należałoby rozmawiać szeptem. To kontemplacyjne malarstwo wyrosłe z tradycji duchowości kościoła wschodniego zdaje ewokować nastrój bliski mistycznemu doświadczeniu sacrum. Ze ścian patrzą na nas poczerniałe twarze, zarysy postaci w złotych aureolach a pionowe deski, na których majaczą ludzkie cienie, tworzą ciemny szpaler w drugim końcu sali. Widzimy także krótki cykl pejzaży przywodzących na myśl sceny z Ewangelii. Wśród prac zgromadzonych na wystawie są obrazy olejne i techniki mieszane, gdzie głównym tworzywem jest drewno ocalone ze zniszczonych cerkwi, resztki polichromii, kawałki uszkodzonych płócien. Niezwykły efekt dają te posklejane z sobą elementy, przykryte grubą warstwą żywicy i przefiltrowane laserunkami w kolorze bursztynu. To zatarcie granicy miedzy pracą konserwatora a kreacją artysty może być symbolem ciągłości tradycji, wyrazem refleksji nad upływem czasu oraz tego, jak splatają się ze sobą znaki, które zostawiają po sobie ludzkie pokolenia.
Kiedy na te prace patrzymy z daleka, z mroku wyłaniają się zarysy postaci, lecz gdy podejdziemy bliżej, obraz rozpada się i widzimy tylko jakieś wykwity i liszaje płótna, a w miejscu twarzy otoczonych nimbem natrafiamy pustkę, drewno przerośnięte w plątaninę słojów. Są to raczej wspomnienia ikon, przechowane ślady, które po latach tlą się w ludzkiej pamięci - nierzeczywiste a może przez to bardziej intensywne, zagęszczone jak wizje ze snu. Cienie tych, którzy odeszli, opuszczone miejsca zdają się odżywać pod naszym spojrzeniem, które scala ze sobą na nowo rozsypane obrazy i drobiny prochu.
Można zadać pytanie, czy są do pomyślenia ikony w pełni „nowoczesne”, to znaczy takie, które nie byłyby stylizacją albo rekonstrukcją dawnych malowideł, lecz które by promieniowały mocą dawnej wiary i wyrażały restytucję systemu teistycznej wizji świata. Mówiąc o ikonie mam na myśli obraz, który nie jest tylko znakiem, zwykłym wizerunkiem, lecz który stanowi manifestację Boskiej transcendencji. Jak wiemy, zgodnie z tradycją prawosławia, ikona nie powstaje wyłącznie jako kreacja artystyczna, lecz jest pochodną modlitewnego skupienia, medytacji i natchnienia twórcy. Jak mówić o tym co Boskie w czas marny? Bo nie jest to kwestia „prywatnej” wiary lub nie wiary w Boga, lecz problem pewnego systemu wyobrażeń i źródłowych pojęć, które fundują tradycyjny dyskurs. Czy postmodernizm można zignorować? Może ta „nowoczesność” to filozoficzna wieża Babel, która nastała po to, by człowieka nauczyć pokory, by szedł za Chrystusem nawet gdyby trzeba było wybierać między Nim a „prawdą”?
Na jednym z obrazów widać świat jest bez Boga - jałową pustynię nad zatrutą wodą (brzeg Morza Martwego?). Ale przecież zawsze tak było - w czasach opisanych w Ewangeliach tak samo i dziś. Świat ukazany jako miejsce wygnania, gdzie człowiek zostawiony jest na pastwę złych mocy, to znaczy swych złudzeń. Widzimy schylone plecy spieszących pielgrzymów - lekkie ponad horyzontem tylu wieków - tylko ogniki aureoli w skalistym pejzażu. Boskość prześwituje tam gdzie umiemy dopatrzeć się blasku nieznanego.
Platon nauczał, że tym, co widzimy za pomocą zmysłów są tylko cienie niegodne uwagi. Jednak istnienie cienia dowodzi, że gdzieś jest źródło światła. Nie należy się zbliżać do zjaw tego świata, podążać do cienia, chwytać jego kształtu, lecz iść w przeciwną stronę - tam, skąd pada światło, które cień wywołuje. Platon przestrzega jednak, że światło samo mogłoby nas oślepić, a droga wzwyż jest długa i żmudna. Czy świat widzialny jest tym, czemu należy zaprzeczyć, poszukując sacrum? W nurcie teologii negatywnej próbowano określić Boga poprzez to, czym On nie jest, wychodząc założenia, że każda doczesna determinacja byłaby bluźnierstwem a każdy po ludzku zrozumiały atrybut oznaczałby zubożenie Jego istoty. Tak więc, cień, milczenie, przeczucie, gotowość, oczekiwanie zdają się być najbliżej świętej tajemnicy. Gdy spojrzymy uważnie na omawiane obrazy, możemy powiedzieć: przecież tam nic nie ma, to tylko gra cieni. I właśnie istotny sens zdaje się prześwitywać w miejscach niedopowiedzenia, zawieszenia głosu. Zdawałoby się, że „zobaczyć” można tylko kształt i kolor, bo nie da się wyjść poza świadectwo zmysłów. (Obraz, na którym „nic nie widać” przedstawiałby się jako niedorzeczność.) Malarstwo Małgorzaty Dawidiuk można porównać do pewnych nurtów filozofii, o których powiedziano, że są jak wyprawa do granic języka. Nie należy więc pytać, co obraz przedstawia, bo gdyby nawet przedstawiał jakąś rzecz „ze świata”, tym bardziej oddalałby nas od „istoty rzeczy”. W twórczości Małgorzaty Dawidiuk nie mamy do czynienia z abstrakcją, lecz raczej z próbą dotarcia do kresu tego, co widzialne. W pewnym sensie jest to malarstwo mistyczne. Może jednak jest to jedyna droga do ocalenia prawd metafizycznych. Artystka stara się ogarnąć tradycję zarazem jej rozkład, z pietyzmem zbiera to, co ocalało, nie unikając ostrej i bolesnej perspektywy dnia dzisiejszego, tak by poprzez szczątki, poprzez zaprzeczenie ukazać świętość, jej tajemniczy blask.
Wystawę zwiedzać można do 27 lipca.
Paweł Nowicki
(Tekst opublikowany dzięki uprzejmości i za zgodą Muzeum „Dwory Karwacjanów i Gładyszów” w Gorlicach)
Napisz komentarz
Komentarze