Niekiedy wracam do złotych lat polskiej piłki nożnej, gdy o polskich piłkarzy bezskutecznie dobijały się najlepsze światowe kluby Realem Madryt na czele. To Real kładł na stole milion dolarów za Włodzimierza Lubańskiego, więcej niż zapłacił za kogokolwiek wcześniej.
Zawodnikowi nie podoba się, że wraz z zespołem został wygwizdany po słabym, przegranym meczu. Apeluje, by Ci co gwizdali, nie przychodzili na mecze bo mu przeszkadzają pracować. Zawodnik ma odkrywczy pseudonim artystyczny „mały”. Zapewne nie on pierwszy, nie ostatni. Przed nim był pewien „Mały”. Wołali na niego też „Zyga”. Nazywał się Szołtysik, od Małeckiego wzrostem był mniejszy, umiejętnościami i sercem do gry dużo większy. Kiwką wkręcał obrońców w ziemię, Lubańskiemu podawał z centymetrową dokładnością. Ten nowy „Mały” jest… hm po prostu mały. Mały rozumek, mała kultura, mierny charakter, małe umiejętności. Za to wielkie wymagania.
Kim jesteś Patryku Małecki, że chcesz decydować kto przyjdzie oglądać mecz z Twoim udziałem? Wydaje Ci się może, że jesteś gwiazdą? Nie jesteś. Gwiazdami byli Pele, Maradona, Lubański, czy Gerd Mueller. Ty przy nich jesteś zwykłym wyrobnikiem, wynajętym pracownikiem firmy z Krakowa, ani najlepszej ani najwybitniejszej. Nawet nie jesteś z Krakowa, tylko z mieściny na drugim końcu Polski. Kupili Cię tu, jak ja kupiłem rasowego psa, bo mi się spodobał, po to byś biegał za piłką, a nie selekcjonował widzów. Znacznie lepiej będzie gdy skupisz się na doskonaleniu swych umiejętności, bo jest co poprawiać. Lepiej nie udzielaj wywiadów, gdy nie umiesz się poprawnie posługiwać ojczystym językiem, skup się na tym za co Ci płacą, póki chcą płacić.
Nic dziwnego, że wolisz grać dla kilkuset fanatyków, bo oni ślepo kochają, właściwie nie wiadomo za co klub i jego piłkarzy pościąganych tak jak ty z różnych zakątków świata, takich na jakich ich było stać. Jak Twoje umiejętności wyglądają przy wyrobnikach zatrudnionych na Cyprze, mogłeś się niedawno przekonać. I im i tobie do gwiazd tego sportu jest równie daleko, jak mi do Billa Gatesa. Tych, którzy płacąc za bilety oceniają Cię na chłodno, wolisz na trybunach nie widzieć. Lepiej podlizywać się fanatykom. Tylko nie zdziw się, gdy posłuchają Cię Ci, do których apelujesz o absencję. Ciekawe z Czego wówczas zapłacą Ci te 30 kawałków na miesiąc.
Panie Prezesie przedsiębiorstwa Wisła Kraków! W ostatnich miesiącach byłem na paru widowiskach sportowych zorganizowanych przez Państwa na stadionie przy ulicy Reymonta. Widowiska te mogły na przybyszu z prowincji zrobić wrażenie. Duży nowoczesny stadion, piękne oświetlenie, poziom sportowy adekwatny do oczekiwań. Efektowna oprawa, głośny doping. W porównaniu do IV ligi high life. Na nieszczęście jednak ja widz z prowincji byłem też na podobnych z pozoru spektaklach w nieodległej Żilinie- spotkanie z cyklu ligi mistrzów oraz bardziej odległym Splicie w ramach rozgrywek ligi europejskiej. Chcę powiedzieć, że te znacznie biedniejsze kluby stworzyły mi dużo przyjemniejsze warunki do obejrzenia widowiska. Zapewne Państwo nie wiedzą, ze oprócz kiboli i kibiców z Państwa oferty chcą niekiedy skorzystać również inni ludzie, których ja określam mianem widzów. Nie są oni specjalnie zaangażowani po żadnej ze stron spotkania, chcą jedynie obejrzeć sportowy spektakl. Przy okazji mają ochotę wydać pieniądze na godziwy posiłek, napój, zakup jakiegoś gadżetu. Jeśli się nie mylę, dają Państwu okazję do zarobienia ekstra pieniędzy, bo na ogół w odróżnieniu od fanatyków mają pieniądze do wydania. Mam wrażenie, że czołowe kluby świata właśnie dbając o wizerunek klubu oraz pilnując by zatrudnieni piłkarze reprezentowali nie tylko poziom piłkarski, ale i stosowny poziom zachowań liczą na sprzedaż setek tysięcy koszulek, pamiątek, fotosów itp. Dzięki tej strategii mogą płacić zawodnikom odpowiednie gaże. Zarówno w Splicie jak w Żilinie koszulki, szaliki i pamiątki można było nabyć w licznych straganach i sklepikach. Na obu tych meczach po odstaniu w krótkiej kolejce można było nabyć dowolny napój, w tym również piwo. Mimo tego nie widziałem na trybunach nikogo pijanego. Wybór jedzenia począwszy od świeżego popcornu i lodów, po bardziej konkretne wędliny czy sałatki był do ostatnich minut meczu. Również nie ruszając się z trybuny można było się posilić i napić, bo produkty były trzykrotnie roznoszone przez odpowiednio wyposażonych młodzieńców. Na stadionie w Żilinie z pewnością bufetów było nie mniej niż osiem, na stadionie dla 12000 widzów! Na marginesie: Żilina awansowała do fazy grupowej LM, bazując na miejscowych piłkarzach, zarabiających jedną piątą tego, co wasz czołowy rzecznik w krótkich spodniach. Jak to wygląda na stadionie przy Reymonta? Ilekroć byłem na meczu, już w połowie przerwy nie było nic do picia ani do jedzenia, a podczas drugiej połowy punkty cateringowe zajmowały się sprzątaniem i pakowaniem. Raz udało mi się kupić ostatnią półlitrową butelkę wody z bagatela 5 złotych. Czy rzeczywiście firma ma się tak dobrze, że nie potrzebuje więcej pieniędzy? Czy naprawdę nie potrzeba więcej WIDZÓW na stadionie?
W świetle tych doświadczeń widzom i innym wielokrotnie na stadionie obrażanym „piknikom” pozostaje IV liga bo tu na miejscu mogę przynieść ze sobą napój, telewizja i mecze za granicami RP. Tam uczestnik widowiska jest mile widziany i odpowiednio dopieszczany. Jak rozumiem, Państwo pozwalają miernym kopaczom sprawdzać się w strategiach marketingowych oraz w opracowaniu odpowiedniego targetu waszej oferty biznesowej. Być może w biznesie okażą się lepsi, niż na boisku piłkarskim.
Tak czy tak na słowa Pana Małeckiego proponuję zareagować pozytywnie. Niech gra dla trybuny północnej, a my, „piknicy” zostańmy w domu, albo idźmy na imprezę, na której jesteśmy mile widziani, nikt nas nie obraża i nam nie wymyśla. My się bez spotkań Wisły obejdziemy, ciekawe czy Wisła bez naszych pieniędzy też.
Widz z prowincji.
fot: Mateusz Skwarczek/Agencja Gazeta
Napisz komentarz
Komentarze