Parę słów o ultrasach. Ich zaangażowanie, miłość ocierająca się o wręcz religijny kult na pierwszy rzut oka wydaje się być jakąś nową patologią, aberracją, znakiem naszych czasów. Ale jak sięgnąć wstecz do czasów atletów greckich to przecież i ich boskim kultem otaczano i oni chyba byli pierwszymi zawodowcami szczególnie ci, co uprawiali ówczesne MMA, czyli pankration. Wyzwalali oni u swych wielbicieli podobne reakcje, jak magowie kopanej dziś wśród kiboli. Proponuję i sam wyznaję akceptację kibolstwa (choć to nieeleganckie określenie) o ile nie niesie czynnej agresji i nie jest jedyną formą aktywności kibola. Idealne byłoby, gdyby kibolstwo tolerowało inne formy uczestnictwa jak również jego brak i nie obrażało pozostałych uczestników spektaklu. Szczególnie nie akceptuję negacji wartości przeciwnika i jego „wyznawców” z prostej przyczyny: Zwycięstwo nad cenionym przeciwnikiem lepiej smakuje, zaś porażka ze „szmatą” czy też „pewną panną*” boli w dwójnasób. Dlatego brawa na wejście należą się również przyjezdnym, a po spotkaniu zwłaszcza wygranym aplauz dla przeciwnika jest dowodem rycerskości. Pewnie to mrzonki, ale gdyby któryś klub kibica przeprowadził taki eksperyment, pewnie rozważyłbym przystąpienie doń.
W sprawie pamiątek pewnie przesadziłem, ale ktoś zaprzeczył moim obserwacjom o brakach w cateringu, twierdząc, że u niego „na sektorze” nie brakuje niczego. Jeśli był to sektor ultrasów, to niechcący potwierdził inną moją tezę, że „pikniki” są bardziej skłonni do zakupów, bo na moim - piknikowym sektorze napojów zawsze w przerwie brakło. Inna rzecz, że ową przysłowiową kiełbasę, którą tam oferują zastanawiałbym się czy podać psu (kiedyś Wisła była ulubienicą "psów", lecz nie wszystkim było to w smak - przypis redakcji), bo ja sam nie podjął bym takiego ryzyka.
Niektórzy twierdzili, że ci wredni „sezonowcy”, „piknicy” przychodzą na mecz dla lansu, żeby się pokazać. Ja raczej mniemam, że chodzenie na mecze nie jest specjalnie trendy i jeśli ktoś chodzi, to raczej popatrzeć, niż się pokazywać, bo niby komu?
Wracając do naszego bohatera, widowisko piłkarskie zaczyna się jawić jako rodzaj misterium, substytut mszy. Ma swój stały scenariusz, podobną oprawę, odpowiednie stroje „kapłanów” i „wiernych”. „Arcykapłani”- trenerzy, czasem w dresach, ale częściej w skrojonych garniturach czuwają nad przebiegiem uroczystości. Są ministranci podający piłkę i koncelebranci inaczej ubrani, wyposażeni w gwizdki i chorągiewki. Gdy pada gol, gdy zespół wygrywa wierni wpadają w ekstazę, tłum wielbi kapłanów. A kapłani walczą o uwielbienie tłumów, o miano mistrza ceremonii. Ten co nim zostaje, jeśli nie ma poukładane w głowie prędko zaczyna wierzyć w swą przynależność do absolutu, nieomylność, wielkość. Nic, że poza świątynią jest miernotą, że bez tego zielonego prostokąta byłby równy kibolowi z czterdziestego rzędu, dziś w jego rękach jest rząd dusz. Chce się swą wielkością napawać, chce decydować o być i nie być innych.
Wiślacy, pomóżcie swemu kapłanowi wrócić na ziemię, tylko stąd będzie mógł sięgać absolutu, prawdziwego mistrzostwa, droga przed nim kręta, ciernista. Może ją wybrać, może wrócić do czterdziestego rzędu. Tylko nieliczni przechodzą tę drogę, o nich pamiętamy. Patryku wybieraj…
Prowincjusz
fot 1: weszlo.com
fot 2. Wisła Kraków/Kazek K.
Napisz komentarz
Komentarze