Pierwszy z nich: to prywatni przewoźnicy, drugi: to autobusy i busy ..prywatnych przewoźników, a trzeci: to fakt, że ..prywatni przewoźnicy złośliwie ruszają z przystanków o innej porze niż autobusy MZK, a nawet jeśli ruszają w tej samej godzinie to zawsze jest pomiędzy nimi, a naszym miejskim przewoźnikiem kilka minut różnicy.
Bardzo wyraźnie związkowcy przywołali również głoszoną przez prezesa MZK tezę jakoby w myśl nowych uwarunkowań ustawowych Miejski Zakład Komunikacyjny mający strukturę prawną w postaci spółki z ograniczoną odpowiedzialnością nie mógł świadczyć usług przewozowych poza terenem miasta.
Związkowców z błędu musieli wyprowadzać przedstawiciele lokalnych mediów jak również sam Senator Kogut. By jakoś im to łagodnie wytłumaczyć przywołano przykład przewoźnika z Nowego Sącza, którego autobusy dojeżdżają aż do miejscowości Ptaszkowa.
W ożywionej rozmowie lokalni dziennikarze wskazywali, że głównym problemem MZK wydają się być błędy w zarządzaniu firmą.
Aby nie być gołosłownym dla ich zilustrowania podano przykład zakupu 4 używanych mercedesów z Finlandii. Jeden został sprowadzony, jak się wydaje, tylko po to aby dostarczać części do pozostałych trzech autobusów, z których zazwyczaj na trasę wyjeżdżają dwa. Miesięczny koszt leasingu tych pojazdów wynosi bagatela 30 tys. złotych, kwota ta wystarczyłaby do wyleasingowania 4 nowych, niskopodłogowych Autosanów. Bez konieczności kupowania jednego z nich tylko w celu pozyskiwania części zamiennych do pozostałych.
Mimo, że związkowcy widzą, że dzieje się źle w ich zakładzie - niewiele robią.
Pytani o oddziaływania na zarząd bądź wpłynięcie na decyzje prezesa twierdzą, że nie jest to możliwe.
Jedynym według nich wyjściem jest referendum, niestety nawet z tak prostej drogi związkowcy nie skorzystali. Nawet jeśli takie referendum nie miałoby mocy prawnej, to jednak stanowiłoby dla właściciela (miasto Gorlice) wyraźny sygnał, że w zakładzie sprawy idą w złym kierunku i konieczne są daleko idące działania naprawcze.
Pytanie - dlaczego nie podjęto takich działań?
Niestety na to pytanie chyba nikt nie jest nam w stanie odpowiedzieć, nawet sami związkowcy. Zasłaniają się oni stwierdzeniem, że to i tak nic by nie dało, bo aby odwołać prezesa musi być zgoda burmistrza. Kolejny byliśmy świadkami sytuacji kiedy to za sytuację w Gorlickim MZK próbuje obarczyć się miasto.
Wywody działaczy związkowych, przybyłych na konferencję, to nic więcej jak uporczywe, nieuzasadnione roszczenia w stosunku do miasta, domaganie się stałego dofinansowywania zakładu, który sam nie daje sobie rady. Działania takie wydają się być głównym sposobem i jedynym pomysłem na działalność związku w ramach ich głównego celu, czyli ochrony pracowników.
Słuchając wypowiedzi uczestników konferencji można było odnieść wrażenie, że większość działaczy Solidarności tkwi jeszcze w systemie, który tak dzielnie na czele z Lechem Wałęsą obalali. Zderzenie z regułami wolnego rynku, to dla nich nie czas rozwoju ich zakładów pracy, ale okres „wielkiej smuty”, płacz i lament, przez który przebija się demon niezrozumienia zasad rządzących wolnym obiegiem usług.
Gdzie były związki MZK w momencie gdy zaczynało dziać się źle? Czemu ta konferencja prasowa nie została zwołana 3 lata temu? Te proste pytania zadawane już nie raz i nie tylko w Gorlicach padają zawsze, gdy w momencie katastrofy jakiejś firmy aktywizują się działacze.
Jak prawie zawsze jednak, związkowcy spuszczają oczy, „piłatowym gestem” umywają ręce, a szefowie Gorlickiej Solidarności próbują ich bronić.
Według jednego z nich konferencja taka miałaby sens już nawet w 2002 roku kiedy to pierwszy prywatny przewoźnik wszedł na rynek. Co jest tylko potwierdzeniem przypuszczeń, że związkowcy woleliby trwać w minionej epoce kiedy to nie było wolnego rynku i konkurencji ze strony innych firm.
Zatrważającym wydaje się być też fakt, że żaden ze związkowców nie chce stwierdzić że firma jest zarządzana w sposób budzący choćby wątpliwości. Przeprowadzany właśnie i chyba spotykający się z uznaniem działaczy związkowych proces „naprawczy” polegający na likwidacji linii i nie zatrudnieniu na miejsce odchodzących na emerytury nowych pracowników, w połączeniu z podwyżką cen biletów ma być remedium na wszystkie bolączki. Oczywiście, jest jeszcze jeden warunek od którego uzależnione jest powodzenie tych działań, i to związkowcy bardzo silnie podkreślali - zero konkurencji (!).
Słuchając wypowiedzi działaczy związkowych w trakcie spotkania w biurze związku na ulicy Piekarskiej i zestawiając je z powszechnie płynącym ze strony współczesnej solidarności głosem, że są to związki prawicowe nie można nie zadać pytania - gdzie w tym wszystkim jest prawicowość?
Jeśli przyjmiemy, że ciągłe epatowanie przez działaczy ich religijnością i przywiązaniem do społecznej nauki Kościoła ma być jedynym wykładnikiem tej prawicowości, a cała reszta to już tylko socjalistyczne myślenie w jego ortodoksyjnej wersji, to musimy zdawać sobie sprawę, że takie podejście prezentowali choćby kapłani związani z latynoską teologią wyzwolenia, nurtem religijno-politycznym. Nie znalazł on uznania Kościoła powszechnego, a Jan Paweł II w swoim oświadczeniu wygłoszonym w 1979 w trakcie pielgrzymki do Meksyku stwierdził wprost: „(..) Koncepcja Chrystusa jako polityka, rewolucjonisty, jako wywrotowca z Nazaretu, nie zgadza się z nauczaniem Kościoła (..)”
(BP)
Napisz komentarz
Komentarze