„Lekcja skończyła się wychowawczym sukcesem, chociaż nie obyło się bez łez”: lekko i bezproblemowo skwitowano rzucenie podejrzenia na jedno z dzieci. Chyba w całej tej sprawie nikt się nie zająknął, co czuła dziewczynka oskarżona na podstawie grafologicznej ekspertyzy nauczycielki z 35 letnim stażem. „Dziewczyna długo płakała,. Nie wiadomo, czy dlatego że ją nakryto, czy że czuła się upokorzona” – czytam w tygodniku „Wprost”. Na pocieszenie mamy tam zdanie, że już na przerwie się uspokoiła i zaprowadzono ją na rozmowę do pedagoga, a do szkoły wezwano rodziców
„...Cóż, czwarta klasa podstawówki – burza hormonów, dzieciom przychodzą do głowy różne głupoty (...) Podobne rysunki wykonują w zeszytach, na ławkach, ścianach. Ale nie na polecenie dorosłych a zwłaszcza - nie nauczycielki.”: pisze autorka tekstu w tygodniku Wprost.
Nie ma sprawy, matka dziecka, któremu na bucie narysowano penisa, wzrusza ramionami – „Mojej córce porysowali te buty, żebym choć mówiła na zebraniu, że chcę, by je odkupiono, ale nie. Stało się i trudno”.
„Coś to dało, w dzisiejszych czasach potrzeba dzieciom rygoru. Jesteśmy z pani nauczycielki zadowoleni” – mówi inna matka.
Czyli nie ma problemu, wszystko jest jak najbardziej prawidłowo.
W sprawie rysunkowej lekcji anatomii oraz kontroli znajomości słowa „dupa” miała miejsce na wniosek rodziców interwencja przewodniczącego Rady Miasta Gorlice. Nikt z rodziców jednak obecnie nie przyznaje się do kontaktów z przewodniczącym, co więcej bronią nauczycielki jak niepodległości. „Nie wnoszę zastrzeżeń do metody wychowawczej…” – kończy temat dyrektorka szkoły.
Tak, ale jednak ktoś odwiedził przewodniczącego rady miasta. Ktoś poczuł w tej sprawie dyskomfort. To, że teraz się z tego stara „wymiksować”, nie zmienia w niczym faktu, Bogdan Musiał spotkał się z rodzicami 10-latków, którym nie spodobała się „metoda wychowawcza”. Spotkał się z ich inicjatywy i chcąc nie chcąc, musiał coś z tym fantem zrobić.
Można by sobie teraz zadać pytanie, co takiego stało się, co zmieniło postawę tych kilku rodziców którzy rozmawiali z przewodniczącym Musiałem?
W artykule tygodnika „Wprost” dotyczącym tej sprawy pada zdanie następujące : „Temat trochę tabu, ale trzeba umieć rozmawiać na takie tematy. (…) na pewno nauczycielka nie przemyślała decyzji, ale stało się.”
Stało się. Tak, ale szanowni państwo uruchomcie na chwile wyobraźnie i przywołajcie taki nieco szokujący obraz. Wyobraźmy sobie, że w szkole dochodzi do drastycznych wypadków na tle seksualnym, uczennica staje się ofiarą molestowania, albo idąc dalej gwałtu. Wiadomo, podstawówka, burza hormonów, a w szatniach nie ma monitoringu. Idąc tropem śledczej nauczycielki, metodą wykrycia sprawcy (sprawców) najlepszą, (choć nieprzemyślaną) byłoby w tym przypadku odegranie na lekcji wychowawczej odpowiedniej sceny. Podejrzani, podchodzą kolejno do pokrzywdzonej i pod czujnym okiem wychowawcy dopuszczają się czynów współżycia seksualnego. Pokrzywdzona ma więc okazję rozpoznać sprawcę zarówno po szczegółach anatomicznych, jak i może po zapachu? Po ewentualnym wykryciu sprawcy odbywa się pogadanka na temat, jak to nieładnie gwałcić dziewczynki.
Zastanawiam się, czy i w tak drastycznym przypadku, rodzice byli by zadowoleni z nauczycielki i jej metod dochodzenia prawdy? Czy pani dyrektor w tejże sytuacji, również nie widziałaby w tym nic złego, nieodpowiedniego?
Oczywiście mam pełną świadomość tego, że takie dywagacje to co najmniej „o jeden most za daleko”, że w takim przypadku (tak myślę) zastosowane byłyby inne środki zaradcze. Aczkolwiek przykłady z „Polski” każą przypuszczać, że różnie bywa. Wszystkim w pamięci zachował się przypadek dziewczynki, która popełniła samobójstwo, po tym jak w szkole dopuszczono się wobec niej aktu przemocy seksualnej. Wtedy dopiero śmierć dziecka wyzwoliła reakcje, choć pamiętam, że „front obrony” młodzieńców u których buzowały hormony, był szeroki.
Sporo chodzę po naszym pięknym mieście. Patrzę, słucham, rozmawiam z ludźmi i proszę mi wierzyć nie spotkałem nikogo, kto nie był co najmniej zadziwiony metodami opisanej tu gorlickiej wychowawczyni. Nikt jednak nie chciał się wypowiedzieć pod własnym nazwiskiem, a wiele osób stwierdzało wprost (nomen omen), że mają dzieci w szkole, podstawowej, gimnazjum, średnie i co tu kryć, boją się, że ich pociechy po takiej wypowiedzi mogłyby mieć kłopoty (ładny w sumie eufemizm) w szkole. Co ciekawe, takie stwierdzenia padały również z ust rodziców, których dzieci uczęszczają do innych placówek oświatowych niż ta okryta sławą „penisowej lekcji”. Od jednej z gorlickich nauczycielek usłyszałem, że nie ma się co dziwić rodzicom, którzy zachowują daleko idącą ostrożność. Ich dzieci są „uczone” tu i teraz, więc „strach” jest uzasadniony, a po publicznym potępieniu „pedagoga” kłopoty w szkole więcej niż pewne.
Artykuł opisujący sprawę „penisowej lekcji dotyczącej niszczenia mienia” ilustruje zdjęcie nauczycielki trzymającej w dłoniach jeden z rysunków ukazujących „męskie narządy rozrodcze” widziane oczyma dziecka. Tekst puentuje dosadna wypowiedz bohaterki – „Swoją drogą widzę, że mimo lekcji biologii, mają marne pojęcie o genitaliach. Niektóre przypominają kwiatki, inne klocki.”
Tak. Widać, że gorlickie dziesięciolatki mają jeszcze sporo do nadrobienia i cała nadzieja w pedagogach. Szanowni państwo, więcej penisów! Słowo „dupa” na każdym kroku! Pokażcie światu, że nie jesteśmy zaściankiem!
Lek
cytaty w tekście pochodzą z publikacji w:
Gazeta Krakowska - "Sherlock Holmes w spódnicy, czyli jak nauczycielka kazała dzieciom rysować penisy" autor Pawła Szeligi
Wprost - "Lekcja z penisa" autor Bernadeta Waszkielewicz
fot: wieszjak.pl
Napisz komentarz
Komentarze