Lata komunizmu obfitowały w pewne sytuacje, którym cudowności trudno odmówić. Niektórzy wystawali w długich kolejkach po towary pierwszej potrzeby, inni zaś w cudowny sposób dorabiali się fortun i wiedli dostatni żywot. Władza miała swoje tajemnice, a atmosfera tabu spowijała podejmowane tam decyzje.
Tak też się działo w Gorlicach, kiedy to komunizm najmocniej odciskał piętno na życiu ludzi.
Jedna z mieszkanek naszych okolic opowiada, że w tamtym właśnie czasie często spacerowała po okolicach Zamczyska i Łysek Góry, poszukując wytchnienia od biurowej codzienności i duszącej atmosfery życia politycznego. Wielkie było zdziwienie naszej bohaterki, Lusi, kiedy na kilka wieczorów przed Nocą Świętojańską zaczęła na swoich samotnych spacerach spotykać tajemniczą postać. Ukrywając się przed wzrokiem dziwnego jegomościa, ubranego na wzór Sherlocka Holmesa, Lusia obserwowała go co wieczór. Mężczyzna wyraźnie czegoś szukał, tropił, nasłuchwał i regularnie rozglądał - obawiając się bycia rozpoznanym.
Zaintrygowana kobieta z coraz większym zainteresowaniem obserwowała conocne eskapady mężczyzny. W Noc Świętojańską pani Lusia powędrowała za jegomościem aż pod sam szczyt góry Zamkowej. Ukryta za zaroślami uważnie obserwowała mężczyznę, który ubrany w niezmiennie ten sam płaszcz, cyklistówkę i ciemne okulary! Chwilę przed północą mężczyzna zaczął wykonywać dziwne gesty, kłaniał się górze i mamrotał coś niezrozumiale pod nosem. Gdy tylko skończył góra zadrżała i otworzyła się, a z niej wysunęło się ogromne koryto wypełnione złotymi monetami.
Dopiero w ich blasku pani Lusia rozpoznała tajemniczego mężczyznę - oto sam burmistrz! Mężczyzna szybko wyciągnął worek z grubego płótna i pełnymi garściami zaczął wyciągać z koryta monety.
Szybko jednak koryto zadrżało ostatnimi błyszczącymi jeszcze w środku monetami i zamknęło się w górze, zaś burmistrz odszedł w swoją stronę cichutko pobrzękując ciężkim workiem.
Pani Lusia odczekała chwilę, po czym weszła na miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu burmistrz swoje czary odprawiał. Nie znalazła jednak ani śladu koryta ani monet. Trudno z resztą było jej uwierzyć w prawdziwość tego, co właśnie widziała. kiedy jednak burmistrz zabudował wzgórze swoimi willami nie miała jednak wątpliwości co do tego, że wszystko co widziała w Noc Świętojańską było prawdą.
Niektórzy mówią, że jeszcze czasem góra zadrży, a ze środa wysuwa się jeszcze na moment spróchniałe już nieco i puste niemal koryto. W archiwach miejskich nie zachowało się też zaklęcie, które pozwalałoby je wywołać, wypełnić od nowa i spożytkować bogactwo dla dobra ogółu.
Nie wspomina legenda dokładnie, o którym burmistrzu mowa. Nie snujmy zatem żadnych domysłów, ale miejmy w pamięci tę opowieść, ku przestrodze wszystkich, którzy chcą się niedługo starać o najważniejsze stanowiska w powiecie.
Pracowitością i mądrością unikniecie nadania tej legendzie nowego tytułu.
Inspiracja: "Szczęście burmistrza", w: W. Boczoń, Klechdy gorlickie, Gorlice 1990.
Napisz komentarz
Komentarze