Łysa Góra w Stróżówce, to miejsce zaczarowane. Dzieją się tam niesamowite rzeczy i tak to tam diabły ulokowały sobie siedlisko pod jej zboczem. Jako, że wieś Stróżówka, to piękne okolice ale ma też wiele zakamarków w dolinkach, parowach, chaszczach i krzakach, zazwyczaj samym dnem tych uroczysk płynie mały strumyczek. Dlatego też, miejsce to niedostępne i dzikie upodobały sobie czarty na swe siedlisko.
Zamieszkiwały one niedaleko domu Zechcyka, a ponieważ, ten nie był świętym człowiekiem, toteż często miał ponoć z nimi potajemne konszachty. Opowiadał też ludziom, jak na własne oczy widział, gdy diabły suszyły nad strumieniem skarby w Palmową Niedzielę.
– Gdy słońce przygrzewało - mówił - W samo południe, słychać było najpierw szurania, jakby po kamienistej drodze, przeciągano ciężkie przedmioty jakieś stuki, to znów pojękiwania i inne odgłosy ciężkiej pracy. Gdy to wszystko ucichło, z tarnin i chaszczy wychylały się najpierw kozie różki, potem kudłaty łeb z czerwonymi ślepiami i ze zwisającym z boku koziej mordki ozorem. Po krótkiej chwili ukazał się cały diabełek, który od razu przystąpił do swojej roboty. Lśniącym, błyskającym toporkiem machał na lewo i prawo, ciachał gęstwinę, oczyszczając z tarnin i gąszczy. Po tej robocie, kudłaty parobek podziemi oglądnął się dookoła, zbadał teren. Strzygąc swymi kozimi uszkami sprawdzał, czy nie kręci się w pobliżu jakaś świątobliwa osoba. Po tej obserwacji dał nura z powrotem w czeluście piekielne. I znów po dłuższej chwili słyszeć się dały postękiwania i szurgot i wreszcie ukazał się róg skrzyni ,a potem cała w swej krasie –
- Cud nad cudy - dziwował się Zechcyk – ozdoby połyskiwały złotem i przebogato nabijanymi kamieniami, wszystko lśniło i raziło, że trudno było na to patrzeć. Pomocnik gdzieś znikł natomiast pojawiła się nowa postać. Jakiś panek we fraku i cylindrze na głowie. Wąsik krótko strzyżony, białe rękawiczki i szal niczym hrabia z dawnych lat. Usiadł na swym drogocennym mebelku, założył ciemne okulary na krogulczy nos, widocznie słońce go raziło. Rozglądnął się na wszystkie strony świata, a wyjąwszy grube cygaro, niczym sztukmistrz cyrkowy pstryknął palcami i z jego końców długich paznokci pojawił się ogień, dotknął cygarem płomieni i wykwitły nad nim przeróżne esy ,floresy, a dym potem zaczął się układać w przeróżne bronie. Widać było dzidy, siekiery, miecze, karabiny i działa. Wybuchały też bomby i groźne grzyby atomowe.
Belzebub - bo on to właśnie był, bawił się niesamowicie krwiożerczością i głupotą ludzką. Gdy wreszcie znudziła mu się ta piekielna zabawa wstał i wyciągniętą ręką zakreślił duży krąg wokół swej skrzyni. Ciężka kłódka błyskawicznie się rozwarła i z hukiem wieko odskoczyło na bok.
— Jaki piękny świat - dało się słyszeć radość i aplauz dużej rzeszy małych ludzików ubranych w przeróżne stroje. Widać było, mundury, sukmany, habity i fraki, lśniły płaszcze królewskie - Zachwycał się sąsiad Belzebuba.
Widział też i skóry niedźwiedzie, smokingi i nawet listki figowe. Mieniło się to wszystko, w co naród na ziemi ubrany był, a każda z tych postaci miała na szyi litanię swych grzechów i przewinień, jakie w swym ziemskim życiu popełniła. Ciągle też swe winy powtarzać musiała i tak bez końca, aż do małego oddechu ,raz około Wielkanocy mogła chwile zerknąć na ten Boży świat, by potem jeszcze bardziej cierpieć za swe ciężkie winy. Krótką chwilą radości cieszyli się Belzebuba niewolnicy. Chwila ta trwała krótko, jak błysk, znów jakieś znaki i zaklęcia wyczynia diabeł stary, aż wreszcie postaci znikły i wieko się zawarło. Siadł znów mistrz piekieł na swych bogactwach zdobytych z chciwości i pychy ludzkiej. Wtem doleciał go głos dzwonów gorlickiego kościoła, a on skurczył się nagle zmalał i w końcu błyskawicznie zniknął w dziurce skrzyni, a ta zszarzała, zmalała i w końcu zwykłym głazem się ostała. Na pamiątkę tamtych zdarzeń miejsce to „Piekłem” nazwano.
Niewiele ludzi pamięta tą nazwę i miejsce gdzie, to się znajduje.
Za nadesłaną legendę bardzo dziękujemy Panu Bronisławowi Potokowi.
Napisz komentarz
Komentarze