Waluś był sierotą, jakich wiele dawniej błąkało się po naszej okolicy. Był jednak chłopcem życzliwym i pełnym pobożności. Nad wiek dojrzałym i pracowitym. Wszyscy lubili więc tego poczciwego chłopaka i współczuli mu serdecznie utraty rodziców w czasie zarazy.
Waluś nie miał rodziców, więc zgodnie z prawem wyznaczono mu patrona. Prawo było bezduszne, dlatego też posłano chłopca do dalekiego krewnego, którego bogactwo wskazywało, że będzie mógł wychować chłopaka w dostatku, bez uszczerbku na swym wielkim majątku. Walusia życie stało się jednak nieznośne: chodził biedak w jednej tylko koszulinie i szybko zapomniał, jak nosiło się buty. Dostawał resztki ze stołu swego opiekuna i cały jego dobytek stanowiły rzeczy dawane mu litościwie przez obcych ludzi, którym pomagał.
I to jednak szybko się skończyło, bo gdy opiekun Walusia spostrzegł, że chłopak pomaga innym na polu za niewielką opłatą bardzo się rozzłościł, twierdząc, że przynosi to mu ujmę na honorze. Zamknął więc chłopca w swoim gospodarstwie, często morzył głodem i codziennie zmuszał do pracy ponad siły chłopca.
Ubolewali mieszkańcy nad sytuacją chłopca, nie było jednak sposobu, by ochronić go przed możnym patronem. Żadne prawo nie chroniło Walusia i jedynie w modlitwach wznoszonych do Nieba mógł on pożalić się na swoje tragiczne położenie. Nawet skarga wniesiona przez mieszkańców do magistratu nie przyniosła efektu. Opiekun Walusia, jako, że miał wszędzie przychylnych sobie ludzi nie tylko uniknął jakiejkolwiek uwagi urzędników, ale gdy tylko dowiedział się o wniesionej skardze dotkliwie pobił chłopca.
Waluś wznosił gorące modlitwy ostatkiem sił. Nie chciał już jednak ochrony dla siebie, ale pragnął wyprosić nagrodę dla ludzi, którzy go wspierali w jego coraz trudniejszych cierpieniach. Szczera modlitwa nie pozostała bez odpowiedzi.
Stało się więc tak, że pewnego dnia przybył do własności patrona Wielki Dziad. Był to starzec sędziwy, który wędrował przez cały rok po wioskach, przesyłał wieści, a gdy trzeba było, służył poradą i mądrością. Szanowali go wszyscy za cenną pomoc, którą się dzielił i zabiegali o jego błogosławieństwo. Gdy więc pojawił się u bogaczy i poprosił o nocleg, ci niechętnie zgodzili się zaoferować mu nocleg w stajni.
Tam też Wielki Dziad spotkał przykutego łańcuchami, łkającego Walusia. Znając już od ludzi historię chłopca tak go pocieszył:
- Nie martw się chłopcze. Już niebawem dosięgnie zasłużona kara twoich prześladowców. Nie zaprzestawaj też modlitw o błogosławieństwo dla przychylnych ci ludzi. Już niebawem przyjdzie sądny dzień, w którym dostaną odpłatę pyszni patroni. W twoich zaś rękach będzie ochrona tych, którzy ci dotychczas pomagali. Oddalę więc teraz od ciebie cierpienie, a gdy przyjdzie dla ciebie czas sądu, św. Piotr przywróci cię do twej ludzkiej postaci.-
Waluś niewiele z tego zrozumiał. Kiwnął jednak głową na zgodę, a z jego oczu popłynęły łzy. Starzec położył mu wtedy dłoń na głowie i chłopiec szybko zasnął. Gdy obudził się o poranku był już bez kajdan. Szybko jednak zrozumiał, że nie jest już człowiekiem. Waluś przemieniony odtąd w psa biegał wolno po całej okolicy. Biały pies wzbudzał zaufanie wszystkich: był przyjazny i pomocny. Wszyscy pomagali mu przetrwać, tak jak niegdyś samemu Walusiowi, który - jak wszyscy wspominali - zniknął razem z Wielkim Dziadem w tajemniczych okolicznościach.
Historia ta jednak nie kończy się jeszcze w tym miejscu. Wkrótce nastał rok 1915. Bombardowania pustoszyły okolicę, a mieszkańcy w przerażeniu poszukiwali ukrycia. Waluś zamieniony w psa wiedział, że oto spełnia się przepowiednia i wkrótce rozpocznie się odpłata za niegodziwości, których dopuścił się jego patron. Nie musiał czekać długo. Już na samym początku walk na naszym froncie zagroda walusiowego opiekuna została obrócona w pył, a sami jej mieszkańcy zginęli w wielkich cierpieniach. Ci zaś, którzy Walusiowi sprzyjali nie byli przez białego psa opuszczeni. Zawsze, gdy granat, czy inne zagrożenie miało nadejść, psiak ujadał, a ludzie wybiegali ze swych domostw, by się ukryć. Tak też przez cały czas trwania bitwy wszyscy przychylni Walusiowi przetrwali bez szwanku.
Powiadają, że w obliczu tak wielu zgonów, św. Piotr zapomniał o Walusiu i ten jeszcze do dziś pojawia się na naszym terenie, by swoim ujadaniem dawać znak, że nadchodzi niebezpieczeństwo powodzi czy wiatru. Mówią też, że swym ujadaniem w czasie II Wojny Światowej uratował przed oficerami gestapo niejednego konspiratora.
Jeśli więc spotkacie na swej drodze białego psa, nie odmawiajcie mu chociaż małej kostki - być może i dla Was stanie się czworonożnym stróżem?
opracowała Monika Anna Kulka
inspiracja: W. Boczoń, Klechdy gorlickie, Gorlice 1990/
Napisz komentarz
Komentarze