Znaczną część czasu spędziliśmy w samochodzie. Jestem kierowcą pewnym i dość wprawnym, nie przeszkadzam autu jechać, a i inni uczestnicy ruchu nie powinni narzekać na moją ospałość czy, odwrotnie, brawurę. Koleżanka, sama kierowca(kierownica?) choć zapewne mniej wprawna i z pewnością znacznie wolniej jeżdżąca, szybko odzyskała mowę i przestała skrycie obserwować z niedowierzaniem szybkościomierz. Zupełnie naturalnie jednym z pierwszych tematów były sprawy związane z używaniem samochodu.
Wspomniałem sytuację, której opis i to niezbyt precyzyjny miałem podany przez osobę trzecią, a której głównym w pewnym sensie aktorem, a raczej aktorką była moja towarzyszka podróży. Zgodnie z opisem owej osoby trzeciej, koleżanka otrzymała mandat 300 zł od gorlickiego policjanta za przejechanie o jakieś 20 cm linii zatrzymania przed przejściem na ulicy Parkowej. Znam koleżankę na tyle, że moja wyobraźnia nie umiała wyprodukować działań, jakich mogłaby się dopuścić, by zasłużyć na tak drakońską karę. Znając ortodoksyjny stosunek naszej bohaterki do zasad, nie wierzę w żadne świadome przekraczanie przepisów przez znajomą, dopuszczałem więc jedynie ewentualność zapalenia się czerwonego światła na przejściu w ostatniej chwili, na co koleżanka skonsternowana mogła zareagować nagłym, nie do końca skutecznym hamowaniem, zakończonym centymetry za linią zatrzymania. Taki przebieg wypadków, przy pewnej dozie złej woli mógł być uznany za przekroczenie przepisów, czyn społecznie (tfu) szkodliwy, potencjalnie niebezpieczny… zażądałem szczegółowego opisu.
Oto on:
„jechałam od Glinika sobie powoli (wierzę w 100%), przepisowo (ech te baby się wloką) i zobaczyłam, że na przejściu zmienia się światło na czerwone. Wyrzuciłam na luz i rozpędem dojechałam do przejścia, a lusterku widziałam, że jedzie za mną radiowóz policyjny. Przed przejściem powoli zahamowałam, ale że jestem baba (to już moja interpretacja) stanęłam kołami na linii, a przedni zderzak był mniej niż pół metra za linią (to się okazało, gdy policjant zachęcił mnie do zweryfikowania faktu popełnienia przeze mnie owej trzystuzłotowej zbrodni). Czekałam na zmianę światła, gdy do mojego wozu podszedł z radiowozu pan policjant, który zarządził, że w związku z wykroczeniem, jakie popełniłam, mam się zatrzymać na poboczu w celu dokonania dalszych czynności. W toku tych czynności dowiedziałam się, że naruszyłam przepis zabraniający wjeżdżania na skrzyżowanie (sic!) na czerwonym świetle, w związku z czym nakłada na mnie mandat 300 zł.”
Oczywiście, mojej koleżance możecie wierzyć lub nie, ja wierzę całkowicie i stuprocentowo w rzetelność jej opisu i żaden rzecznik prasowy policji, prokuratury, czy sądu tego nie zmieni. Inaczej mówiąc, jeśli jakiś policjant wypowie się w tej sprawie i podda w wątpliwość prawdziwość tego opisu, bez wahania nazwę go bezczelnym kłamcą i z radością napluję w gębę. Zresztą Wy, czytelnicy widząc oboje uczestników tego zdarzenia z pewnością podzielilibyście moje zdanie.
Słysząc tę opowieść czułem jak resztki włosów jeżą się na mej zmęczonej życiem głowie i wściekłość podchodzi do gardła. Fakt faktem, nie moje pieniądze i nie ja koleżankę utrzymuję i w gruncie rzeczy jej wydatki mało mnie obchodzą, ale czy nie jest to moja sprawa? Przeciwnie…
Oto mamy do czynienia z objawem pewnego procesu, który się na naszych oczach dokonuje, a dotyczy każdego z nas bardziej, niż się na pozór wydaje. W pierwszym odruchu spytałem: czemu przyjęłaś mandat i nie poszłaś do sądu? Tam na pewno ktoś rozsądny oceni, czy twój czyn choć zabroniony zasługuje na karę. Chyba możemy liczyć, że wykształcony sędzia rozumie więcej niż ktoś, komu „mundur uratował życie”. Przecież nie ma zamiaru ewentualnego, szkodliwość czynu jest równa zeru absolutnemu. W ułamku sekundy zdałem sobie sprawę, że być może ja jestem większym kretynem niż ona, wierząc w to. Gdy byłem młodszy, w naszej drogówce służył socjopata, który swe deficyty osobiste odreagowywał w czasie służby. Wszyscy go nienawidzili; przełożeni, współpracownicy, a nade wszystko kierowcy. Nic z tego nie wynikało, a gliniarz awansował, przez jakiś czas nawet kierował wydziałem. Dziś cieszy się resortową emeryturą. Nic mu nie można było w zasadzie zarzucić, po prostu rygorystycznie egzekwował prawo.
Czyżby pojawił się kolejny punisher, spadkobierca szczytnych tradycji, jak tamten wspomniany? A może to jakiś ogólny trend? Mam wrażenie, że sędzia i stróż prawa karzący moją koleżankę, w jakimś sensie sprawnie realizuje zadania, jakie nałożył na niego pracodawca. Ten pracodawca nazywa się Państwo Polskie i w osobach długiej drabinki przełożonych zlecił mu łupienie za wszelką cenę poddanych Rzeczpospolitej. Oto państwowy funkcjonariusz idealny, ślepe narzędzie ślepej Temidy, bez mrugnięcia okiem realizuje plan mandatowy i egzekwuje paragrafy. Ciekawe jak długiego czasu po ściągnięciu munduru potrzebuje na stanie się człowiekiem…
Czym jest prawo i komu ma służyć? Na pozór pytanie banalne i odpowiedź prosta. Prawo ma służyć bezpiecznemu życiu obywateli, regulować stosunki między nimi. Obywatel powinien się utożsamiać z państwem, a państwo powinno pełnić wobec niego rolę służebną. Na podstawie tego zdarzenia dowiadujemy się, że jesteśmy w opresji państwa, w jakiejś formie wewnętrznej okupacji, a państwo i prawo stało się bytem niezależnym, by nie powiedzieć nadrzędnym.
Łupić za wszelką cenę… to zdanie staje się kluczowe. Cena może być za wysoka. Ceną jest opór obywatela i wzajemność traktowania. Kiedyś państwo może się odwołać do swych obywateli o poświęcenie dla wspólnego dobra. Odpowiedzią będzie głucha cisza, bo nic poza przymusem państwa z obywatelem nie łączy. Chyba, że ten milion oprawców w postaci funkcjonariuszy państwowych, których coraz lepiej opłaca.
Prawo o ruchu drogowym to specyficzny dział prawa. Zawiera i hipotezy i dyspozycje i sankcje. Tym nie różni się od innych kodeksów. Po polskich drogach jeździ kilkadziesiąt milionów samochodów, motocykli, rowerów. Chodzi miliony pieszych. Nie istnieje możliwość nie naruszania kodeksu drogowego. Jest przepis, który zabrania przekraczania, lub choćby najeżdżania linii ciągłej. Co to jest linia ciągła? Biała kreska na mniej lub bardziej ciemnym asfalcie. Każdy z nas co dzień najeżdża na mityczną białą kreskę, bez zamiaru jej przekraczania, na skutek nieuwagi, lekko ścinając zakręt, jadąc po ośnieżonej drodze, gdy jej nie widać.
Wyobraźcie sobie, że za każde najechanie macie zapłacić 300 złotych i dostać 4 punkty ( a może 6). Zgodnie z literą prawa wszyscy kierowcy mają po 100 tysięcu długu i po 500 punktów rocznie. Na pieszych też by się coś znalazło. Wasze pieniądze już od dawna nie są wasze…
Pytam jakim bezmyślnym bydlakiem trzeba być, by w ten sposób egzekwować prawo, by realizować swoje i swych mocodawców cele, by traktować swych współobywateli w tak haniebny sposób? Trzeba być gnojem, czy zwykłym człowiekiem o racjonalnym zachowaniu? Zrobić co mi kazali i mieć z głowy… wykonać polecenia, rozkazy… gdzie ja to słyszałem? W Norymberdze.
Jak się czuje dojrzały człowiek, jeżdżący samochodem spokojnie, w najlepszej wierze przestrzegający przepisów, przyłapany przez młodzieńca w granatowym wdzianku na centymetrowym naruszeniu prawa? Jak postrzega majestat najjaśniejszej, reprezentowany przez takiego kogoś. Jaką naukę otrzyma, łajany, pouczany i ukarany za nic? Ja porównałbym to do uczucia naukowca, któremu ktoś publicznie pluje w twarz i kopie w dupę. Ostatnią rzeczą, jaką przyjdzie mu do głowy w razie stania się ofiarą przestępstwa będzie zwrócenie się do przedstawicieli prawa, bo będzie miał głęboko zakodowane w głowie, że należy ich omijać szerokim łukiem jak śmierdzącego trupa. Bo państwo z takim do obywatela stosunkiem jest trupem in spe, trupem z odroczonym wyrokiem.
Na koniec: Panie policjancie, dla ludzi takich jak Pan w moim świecie nie ma miejsca. Kiedyś i to pewnie wkrótce, będzie Pan emerytem, nie zawsze i nie wszędzie resortowa legitymacja będzie mile widziana. Zanim Pan wypisze kolejny mandat warto o tym pomyśleć.
Antipationiusz*
*materiał nadesłany
Napisz komentarz
Komentarze