NIK przedstawił raport związany z badaniem przeprowadzonym w szkołach, w roku szkolnym 2015/2016. Nieprawidłowe BMI, określane w granicach nadwagi lub otyłości dotyczyło 22% badanych uczniów, co oznacza, że w ciągu pięciu lat od poprzedniego badania odsetek uczniów z tymi problemami znacząco wzrósł (o ponad 5 punktów procentowych!).
Nie pomogły więc kampanie, nowe wytyczne dla sklepików szkolnych i stołówek. Zdrowe produkty nadal są niepopularne, a dzieci mogą przynosić ze sobą do szkoły nawet te, które znalazły się na przysłowiowej "czarnej liście" i nie można było ich nabyć w sklepikach szkolnych. Uczniowie korzystający z obiadów szkolnych także mogą mieć problem - zachowanie zbilansowanych posiłków jest ogromnym wyzwaniem dla kucharek. NIK wykazał, że niejednokrotnie dzieci otrzymują posiłki nieprzystosowane do ich potrzeb: zbyt kaloryczne, ze zbyt dużą zawartością białka, tłuszczów, węglowodanów czy sodu.
Instytut Żywności i Żywienia mówi wprost - na tle Europy jesteśmy niechlubnym liderem statystyk.
Nasze dzieci tyją najszybciej w Europie. Niebawem, pod tym względem staniemy się tacy jak zachodni rówieśnicy, a informacja ta jest, mówiąc wprost tragiczna.
NIK wskazał jeszcze wiele innych problemów: brak sprawdzonych, systematycznie przekazywanych informacji o wynikach corocznych pomiarów BMI u uczniów, niski poziom skuteczności prowadzonych kampanii promocyjnych, nierealizowanie założeń programów związanych z upowszechnieniem mleka, owoców i warzyw w szkołach.
Zarzutów jest wiele. Pełną treść raportu i informacji pokontrolnej znajdziecie TUTAJ
Badanie przeprowadzone na niemal 11 000 uczniów skłania jednak do zadania jeszcze jednego pytania: czy młodzi, światli rodzice naprawdę nie rozumieją problemu?
W jakim zakresie to szkoła decyduje o nawykach żywieniowych dziecka, trudno ocenić. Genetyka, na którą tak chętnie niektórzy się powołują, nie wyjaśnia też problemu (w zależności od badania, czysto genetyczne wyjaśnienie problemu otyłości to kilka do kilkunastu % w skali populacji; nie jest to jednak bezpośrednie wskazanie, że taka część populacji ma prawo być otyła!). Większość ekspertów jest zgodna - kluczowe są nawyki żywieniowe kształtowane od pierwszych miesięcy życia, a więc postawa rodziców i prezentowane przez nich podejście do kwestii jedzenia.
Nauczyciele i system oświaty może stawać na głowie: proponować darmowe posiłki dla potrzebujących, rozdawać owoce i warzywa. Cóż z tego, skoro wiele osób nie korzysta z tych możliwości, choć mogłaby? Mleko, owoce i warzywa, które otrzymywały dzieci najczęściej nie były spożywane przez nie w szkole, a przez niektóre - wcale.
Zamknięcie sklepików szkolnych na produkty niezdrowe, nie przeszkadza uczniom przynosić ich ze sobą do szkoły czy kupować po lekcjach.
Rodzicu, Twoje dziecko ma nadwagę i musisz coś z tym zrobić - to nie jest fraza, którą często słyszymy.
Zwrócenie wprost uwagi na ten problem zdrowotny zaczyna być obwarowane coraz silniejszym społecznym tabu. Kto ma prawo wtrącać się rodzicowi w sposób wychowywania dziecka? Nikt!
Nie mamy więc prawa ingerować w to, że niektórzy starają się dzieci zachęcać słodkimi przekąskami i napojami. Nie wolno zwrócić uwagi na to, że kolorowe napoje gazowane są zbyt słodkie i nie powinny w ogóle pojawiać się w diecie dzieci. To też nie nasza sprawa, ile pieniędzy dostaje dziecko do własnej dyspozycji i jak szeroki ma zakres możliwości samodzielnego decydowania o swoich posiłkach. O tym, że kolega jest za gruby, po prostu nie wolno mówić wprost - hamujemy się sami, karcimy nasze dzieci kiedy zwracają na to uwagę, ale i one zaczynają jakoś tak "dobrze sobie wyglądać"...
To jednak my zapłacimy w przyszłości. A zapłacimy słono - cukrzyca czy problemy układu krążenia to niezwykle kosztochłonne, ale tylko dwa z szerokiej listy problemów zdrowotnych, które generuje nadwaga i otyłość.
Poniesiemy ten koszt, na który już teraz sumiennie pracujemy. Na razie nie stać nas na to, by powiedzieć wprost: Rodzicu, Twoje dziecko jest otyłe i musisz coś z tym zrobić. W przyszłości nie będzie nas stać na pokrywanie rosnących kosztów leczenia coraz młodszych zawałowców czy diabetyków.
Moje dziecko - moja sprawa. Jego choroba - to już problem społeczny i żądam pomocy państwa!
Czy naprawdę chcemy, by tak wyglądała przyszłość naszego społeczeństwa?
Jeszcze mamy wybór, ale czasu jest coraz mniej. Zachodnie, nie zawsze znaczy lepsze. Może w końcu to zrozumiemy.
źródło: NIK
Napisz komentarz
Komentarze