Jest piątkowe (15 grudnia) późne popołudnie, Gorlice, ulica Stróżowska. Praktycznie samo centrum miasta, bo mówimy o odcinku drogi, a właściwie chodnika, tuż za skrzyżowaniem.
O sklepową witrynę opiera się mężczyzna, dla wielu jego stan nie pozostawia złudzeń – pijany. Po chwili ląduje pod ścianą. Leżąc na chodniku, wykonuje gwałtowne, ale niegroźne ruchy, jakby chciał się podnieść, ale jednocześnie nie potrafił skoordynować w tym celu rąk i nóg.
Nie odpowiada na pytania, jakoś szczególnie nie czuć od niego również alkoholu. Co chwile zrywa się w amoku, po czym zamyka oczy i leży jakby nieprzytomny.
Szybki telefon pod 112, kilka pytań dyspozytora, po czym informacja, że na miejsce przyjedzie patrol policji, by ocenić, czy potrzebna jest karetka.
Przy mężczyźnie jest w sumie pięć osób – pani ekspedientka ze sklepu obok miejsca zdarzenia, dwóch młodych chłopaków, którzy zatrzymali się, żeby pomóc, chociażby podnieść leżącego na ziemi człowieka i dwie kobiety. Znacznie więcej zaciekawionych, obserwujących biernie osób zatrzymało się po drugiej stronie ulicy, do tego kilku pieszych, którzy bezpardonowo obeszli nas stojących przy mężczyźnie i ci z samochodów, kiwający tylko z dezaprobatą głowami.
Oczywiście, po co robić sztuczny tłum (lepiej go robić nieco dalej), ale czasami, dla własnego spokoju sumienia, warto zapytać, czy może jednak potrzeba dodatkowej pary rąk do pomocy. Tu nikt nie pytał.
Historia kończy się tak, jak wielu przypuszczało. Mężczyzna zostaje zabrany do szpitala.
Być może był pod wpływem alkoholu. Tylko, czy to, dlaczego potrzebował pomocy, jest wytaczającym powodem, aby mu tej pomocy nie udzielić.
Dopadła nas przedświąteczna znieczulica, czy może w szale przygotowań zapominamy o najważniejszym – o drugim człowieku? Czy to nie właśnie teraz jest czas, żeby pamiętać o tych, którym się nie powiodło?
Każdy z nas powinien się dzisiaj zastanowić, czy przyjąłby kogoś takiego do świątecznego stołu, do tego pustego miejsca.
Foto: pixabay.com
Napisz komentarz
Komentarze