Kiedy słyszę w radiu o godzinie 15.00 w piątek, że oto zbliża się (mój?) upragniony weekend i koniec pracy to krew zaczyna mi mocniej pulsować w żyłach. Kiedy o godzinie 10.00 następnego dnia spiker zapowiada leniwe przepołudnie i wolną sobotę mam ochotę udusić calą redakcję, która te herezje popiera. Początkiem maja słyszę peany na temat długich majówek i "tradycyjnych wyjazdów" i po prostu nie wierzę w to, że miliony Polaków nagle wstaje i rozkłada leżaki przy grillu zapominając o bożym świecie na tydzień (bo oczywiście w połowie kwietnia sprytni ludzie mediów podsuwają wszystkim wizje długiego odpoczynku zagwarantowanego przez kilka sprytnych manipulacji dodatkowymi dniami urlopu).
Ostatecznej depresji dostaję końcem czerwca, kiedy to tysiące uczniów idą na wakacje, wraz z nimi grono nauczycielskie, a mimo to wmawia mi się w każdy dostepny sposób, że oto rozpoczął się sezon urlopowy i po prostu już powinnam być wypoczęta na samą myśl o czekającym mnie wyjeździe.
A ja grzecznie siedzę w domu, nigdzie się nie wybieram, ponieważ na szaleństwo urlopów ktoś wpierw musi sobie zapracować. Dodatkowo, jak większość gorliczan nie pracuję w systemie "nine to five" przez pięć dni w tygodniu z dodatkową godzinką przerwy na lunch w południe.
Nie powinno więc nikogo dziwić, że przeciętnego gorliczanina prosto w serce uderza złość, gdy przez okrągły rok słyszy o tym jak wypoczywa się "normalnie". I czujemy się po prostu wykluczeni, nieistniejący, a przede wszystkim bardzo zmęczeni.
Dni urlopowe zachowujemy jak cenne klejnoty, mając często świadomość, że zanim dojdzie do upragnionego urlopu czeka nas jeszcze potyczka w zakresie grafików pracy - osób na nasze zastępstwo niewiele, trzeba odpowiednio wcześnie zaplanować wszystko ze współpracownikami, tak, żeby na czas wakacji nie trzeba było zamykać miejsc pracy.
Z wakacji, o których przez prawie 3 miesiące dudni się we wszystkich dostępnych mediach ostatecznie dostajemy zwykle dwutygodniowy ochłap, w którym niektórzy wyjeżdżają, a inni nadrabiają prace polowe, wmawiając sobie, że spełnieniem ich marzeń staje się spokojna praca na działce. Oderwanie myśli od tego, co czeka nas w pracy zaraz po powrocie jest trudne, a często jeszcze odbieramy natrętne telefony od osób, które nie wiedzą, że aktualnie wypoczywamy.
Chociaż kochamy ideę wakacji, to często sa one rozczarowaniem. Cięzko rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady, racjonalne myślenie podpowiada, że bardziej potrzebny jest remont domu niż dłuższa podróż. I tak po dwóch tygodniach "wypoczynku" wracamy do pracy nieco zakurzeni gipsem i potrafimy opowiedzieć o pełnym asortymencie sklepu budowlanego. Opalenizna budowlana również obecna, jednak spokoju i nowych sił jak nie było tak nie ma.
Gorliczanin czesto ma prawo być wściekły.
Czasem sam musi się jednak przyznać do tego, że nie potrafi wypoczywać. Wracając z dalszych podróży widzimy, jak łatwo niektórzy "włączają" swój tryb wakacyjny - śmieją się, żartują, folgują sobie. W drodze powrotnej, im bliżej miejsca zamieszkania i codzienych spraw powoli pochmurnieją i wyglądają tak, jakby żaden urlop ani wyjazd nie miał miejsca.
Polak w trybie roboczym może przerażać. Może też jednak budzić współczucie - wakacje kochamy, odpoczywać nie umiemy.
Napisz komentarz
Komentarze