Zenek tuż przed nagraniem odbiera telefon. Rzuca tylko szybko:
O, właśnie Ukraina dzwoni!
i szybko wychodzi, by odebrać połączenie. Rozmawia przez chwilę, jak się nam później przyznaje, z przyjacielem, Sergiejem, na co dzień dziennikarzem. Nie pytamy o szczegóły, ale jego twarz nie zdradza niepokoju. Pracują, działają, starają się promować ideę wspierania osób, które pozostały na Ukrainie i potrzebują ratunku.
Pomagamy bardzo konkretnie. Tym, którzy nie mają pieniędzy, by stamtąd uciec, tym, którzy walczą w obronie swojej ojczyzny.
Nie zostawiamy rzeczy w magazynach, ale rozmawiamy i darujemy kolejne przedmioty bezpośrednio osobom, które mają z nich korzystać.
Na początku mówi o ogólnikach
Kiedy jednak zaczynamy rozmawiać na serio, szybko okazuje się, że są sytuacje, które wywołują emocje, których nie mamy prawa podbijać. Kiedy Zenek opowiada o tym, co widział na granicy, jak pomagał w ewakuacji z Kijowa w pierwszych dniach wojny, po prostu milczymy i pozwalamy mu mówić.
Nie dopytujemy o wiele szczegółów, ale wiemy, że mimo upływu ponad roku, tamte emocje są nadal żywe. To, o czym opowiada, powoduje jednak, że na chwilę wracamy emocjonalnie do lutego 2022 roku, kiedy Rosja najechała na Ukrainę.
Zenek na co dzień pracuje nieopodal, w Magurskim Parku Narodowym
Dzika przyroda daje mu siłę i spokój. To, co widział w pierwszych dniach wojny, nazywa jednak dziczą w tym popularnym, najbardziej pejoratywnym sensie. Kiedy pytamy go o sens niesienia pomocy na Ukrainie teraz, niemal półtora roku po rozpoczęciu inwazji rosyjskiej, odpowiada nam bardzo prosto:
Jak można nie pomóc?! To ludzie. Pojawia się ogromna krytyka, że Ukraińcy są tacy, są inni. A czy Polacy wszyscy są idealni? Nie. Ale jesteśmy ludźmi, a ci ludzie właśnie teraz tam umierają.
A potem opowiada o tym, czego żadne zdjęcie i żaden film nie odda.
Strach mija w momencie przekroczenia granicy. Pracując tam, ma się poczucie, że robi się coś ważnego, użytecznego. Radość ludzi, którzy widzieli nas nadjeżdżających z polską flagą na samochodzie jest nie do opisania.
Ale radość ta miesza się ze smutkiem i wspomnieniami sytuacji, z którymi spotkał się przejeżdżając – czasem w absolutnie brawurowy i niemal bezmyślny sposób niektórymi trasami.
Zdarzało się, że wysiadałem do kontroli z auta z krótką bronią przyłożoną do skroni.
Jak jednak mówi dalej:
Chyba już za drugim razem nie byłem zdziwiony. Po prostu tak wyglądała procedura.
I dalej snuje niesamowitą opowieść o ratowaniu ludzi, o widoku zrujnowanych miast, o spotkaniach i tym, dlaczego fundacja Linia Frontu jest tak bardzo potrzebna. I jak odreagowywał kolejne wizyty za naszą wschodnią granicą. Zenek jest facetem z Beskidu Niskiego, ale sercem obejmuje nieustannie Ukrainę.

Oni się tam nie poddadzą. Będą walczyć do końca
Nie możemy ich teraz zostawić, bo każda udzielona im pomoc ma moc ratowania ludzi. To nie przenośnia. Im krócej będzie trwała wojna, tym mniej ludzi zginie. Giną nawet teraz, gdy czytacie ten tekst. Potrzebują pomocy.
Teraz najważniejszy jest sprzęt taktyczny i medyczny. Potrzebne są samochody. Są bardzo atrakcyjnym celem ataków, a jednocześnie mają ogromne znaczenie na polu bitwy. Już niedługo możemy dostarczyć tam kolejne trzy wozy, ale potrzebne są pieniądze.
Zenek wylicza koszty i podkreśla, że nie chodzi o luksusowe, fabrycznie nowe pojazdy, ale mocny sprzęt, którego życie będzie prawdopodobnie bardzo krótkie, ale bardzo intensywne. Tych pojazdów potrzebują ludzie z rozpoznania. Tymi samochodami będą ewakuowani ranni z kolejnych bitew.
To maszyny, które mają ratować życie i zostać poświęcone w walce o pokój. Pokój Ukrainy, ale i nasz.
Zapraszamy na rozmowę o tym, jak wygląda wojna oglądana oczami Zenka Wojtasa. Jednego z tych, którzy nie odpuszczą. Jednego z tych, którzy obserwują i widzą więcej, niż my, siedzący wygodnie za ekranami swoich komputerów i smarfonów.
Życzymy dobrego odsłuchu!
Napisz komentarz
Komentarze